Gdy przychodzi pełnia w mieście
słychać wilki. Wilki naszych pragnień unoszące szare łby i wyjące spomiędzy
krat żeber. Co roku księżyc trochę się od nas oddala. Ta kosmiczna kotwica
stabilizująca nasze życie. Gdy kiedyś odejdzie, Ziemia zatańczy nam pod nogami.
A my rozpieszczeni pogodą i stabilnością płynących lat będziemy musieli zacząć
radzić sobie sami.
Kupiłem matce telefon na święta.
Mój starszy, gdy się o tym dowiedział, dostał szału. Nie wiem jeszcze dlaczego.
Często jest tak, że gdy się wścieka to ma rację, albo ma rację w swoim pojęciu.
Teraz nie miał. To co zrobił było głupie i niesprawiedliwe, a głupota i
niesprawiedliwość to dwie z trzech rzeczy, których nigdy nie wybaczam. Zbyt zakłócają
równowagę.
Matka powiedziała w trakcie
dwugodzinnej wymiany ognia: że telefony mają wszyscy. Nie pojął. Przecież nie
mówiła tego w sensie: Wszyscy mają ferarii i futra z norek tylko nie ja!
Rozumiała to jako: W świecie gdzie wszyscy mają ręce i nogi, człowiek bez ręki
albo nogi jest kaleką. Nie dlatego, że tak sądzą otaczający go ludzie, ale
dlatego, że jest pozbawiony szeregu możliwości jakie ma zdrowy człowiek. W
świecie zaś, gdzie praktycznie wszyscy mają telefony, ktoś kto telefonu nie ma,
nie dysponuje też pełnym zakresem możliwości jakie mają inni, jest więc
kaleką...
Księżyc zachodzi. Przestaję myśleć
choć na chwilę jak bardzo bym chciał wyrwać się z tego piekła niepewności. Mój
oddech dostosowuje się do tempa kroków. Oddycham przez nos, przez potrzaskane
dawno temu chrząstki. Mój oddech słychać z daleka, kroków nie.
Idę górnym tarasem mijam
narkomanów stojących w rozproszonym cieple wyciekającym z hali PKSu. Ich blade,
półotwarte twarze są obrócone ku żółtej kuli dworcowego zegara. Rzymskie cyfry
odliczają im kolejne epoki biologicznego rytmu.
Na wysepkach pośród
brzeźnieńskich bagien bezdomni palą ogniska. Ich blask odbija się nocą w
wodzie. To bardzo ciepła zima.
Potem po jednej z żył Wrzeszcza
wędruję z Huzarem, w sumie zależy mi na jego opinii, mało więc mówię. Używam pojedynczych
słów jak kamieni kierując strumieniem jego wypowiedzi. Słucham opowieści. Mam
na sobie tylko koszulę i powiewającą marynarkę. Wiatr owija mi krawat wokół
szyi, a Huzar mówi, że każdy rok jest krótszy, bo na biegunach topią się lody.
Znika ciężar odkształcający Ziemię i staje się ona coraz bardziej kulista. Z
każdym obrotem nasza droga staje się krótsza.
Na koniec skręcam ku domowi.
Zawsze tam wracam, z nieznanych mi bliżej powodów. Przecież łatwiej byłoby
zostać na tej ulicy, sprowadzić życie do oczywistości. Ale nie. Jestem
człowiekiem swoich czasów. To by było zbyt proste.
Największym komple-
mentem dla kierowcy
jest gdy jego pasa-
żerowie śpią.
(Stasiu)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz