Dan - Czas na małe picie.
Mała - Czas na Magdę M
W kieszeni dogorywa mi bilet z
Liverpoolu, z lotniska im. Johna Lennona, który wciąż przekazuję Lennonce od
Awarii. Cierpię na chroniczny brak śniegu, który jednoznacznie uciąłby granicę
depresji, generowaną przez skondensowaną szarość i ciężar wilgotnego nieba, i
ostatecznie wyznaczyłby granicę pór roku.
Czuję się zbombardowany
powietrzem, Nocami księżyc w pełni otacza się świetlistą aureolą, gdzieś tak na
trzydzieści centymetrów, jeśliby przyłożyć linijkę.
Choruję na późną jesień, wszystko
mnie boli, śpię i nie mogę się wyspać, codziennie żygam tym co jem.
Wszystko nagle pęka wylewa się
błękit i eksploduje protonową jasnością słońce. W mój przekrwiony zasięg
wzroku, wkracza Mikołaj o wyskubanych brwiach wręcz mi ulotkę i dziewczęcym
głosem zza brody, mówi mi "proszę". Wysoko na oblachowanych gzymsach
kamienic dźwięczą roztańczone kroki zakochanych gołębi.
Doczytuję "Wieczny
pokój" w Empicu, gdy czuję, że coś puchatego ociera się o mnie w ciasnym
przejściu. Nie dziwi mnie to, w tej krainie wielorybów i rozfalowanych
puffmutterów, ale kątem oka wychwytuję dwie, białe, dropiące drobnym kroczkiem
stopy. Unoszę głowę i patrzę... Unoszę wyżej, i stoję oto w obliczu
monstrualnego muminka z ogonkiem założonym za pasek. Patrzy na mnie znacząco...
Swoją drogą nigdy nie
zastanawiałem się na wielkością muminków. Nigdy przecież nie było prawdziwego
człowieka, który stanąłby obok nich dla porównania. Włóczykij był wszak
gatunkiem samym w sobie.
Jedyny sens wypuszczenia moich
szczurów to ich powrót do klatki.
Zrobią wszystko by do niej
dotrzeć,
wydostać się z pokoju.
(Avatar)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz