czwartek, 28 września 2006

Podcięte żyły zakładów mięsnych


Postanowiłem przedrzeć się z portu do centrum wzdłuż rzeki. Skradając się klucząc, wchodząc na kolejne płoty i ściągając koszulkę z kolczestego drutu. Ścigałem się ze świtem.
Lubię gdy noce stają się dłuższe. lubię gdy ulice są puste a wokół panuje cisza. Lubię poranne tramwaje i autobusy, choć są pełne wyziewów, kaszlu i beznadziejności.
Zatrzaskują się drzwi. Zaśliniają parą okna zeszklone, bez szans otwarcia. Kto tu wejdzie, nigdy może już nieżyć. Poranny tramwaj jest jak wędrujące pudło pełne możliwości. Niektórzy w nim znikają, inni się w nim rodzą. Tu płynie powoli masa myśli i czytanych treści. Przesuwa się równo w takt dudniących podkładów.
Śniło mi się ostatnio, że między Ziemię a słońce weszła ogromna chmura pyłu. Na Ziemię przyszła zima i wszyscy uciekli na południe, a ja zostałem sam w opustoszałym mieście. Śniło mi się, że wybrałem się ciągnąc sanie do centrum i kopię w wielomerowej warstwie śniegu by dotrzeć do przejścia podziemnego koło dworca, gdzie jest Empik. Co tu dużo gadać śniła mi się wyprawa po skarby, po dziesiątki ton darmowych, niestrzeżonych książek.
w końcu przekopałem się do środka i wszedłem do podziemia. Wszystkie wejścia były zasypane, a hałdy śniegu wylewały się z nich spiętrzone na posadzkę. Było ciemno i absolutnie cicho. Patrzyłem jak światło szperacza rozprasza się i ginie nie sięgając końca ciemności i czułem, że z tego mroku może wyjść wszystko. Zbudziłem się ścięty zimnym dreszczem, cały zjeżony i z bijącym sercem. To był naprawdę pierwotny strach...
O świcie dotarłem do miasta, przeszedłem przez rzekę i stanąłem w drzwiach wypalonego wraku zakładów mięsnych. Tutaj pośród stert rumoszu i gruzowiska piliśmy kiedyś z Mentatem. Ja byłem wtedy sam. On czekał na rozprawę i tłumaczył, że policjanci, którzy robili u niego rewizję nie wiedzieli nawet jaka jest różnica pomiędzy pentagramem ochronnym a satanistycznym.
Gdy pod wpływem żaru spadły w dół piętra, podłoga znalazła się pod półtorametrową warstwą gruzu, tak że teraz dawne ścianki dziełowe sterczą z pół metra nad grunt i stanowią wygodne siedzisko. Gdy stanąłem w drzwiach na jednym z murków siedziała dziewczyna, miała pocięty i zakrwawiony przegób, ale krew była już chyba zakrzepła. Na kolanach trzymała kota i głaskała jego okrwawione futerko. Kot patrzył na mnie jeszcze zanim wszedłem, dziewczyna spojrzała chwilę później.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, w końcu spojrzałem na smugi światła wpadające przez równe rzędy okien. Wstawało słońce, świat pachniał deszczem i świeżością. Podążyła za moim spojrzeniem, a ja wyszedłem nim się odwróciła. Cokolwiek się stało, miało się najwyraźniej ku końcowi, a ja nie chciałem by cokolwiek zostało powiedziane. Niektóre opowieści powinny kończyć się właśnie tak - niedopiwiedzeniem, by wszystko jeszcze mogło być możliwe.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz