wtorek, 19 września 2006

Niebo Nad Trójmiastem


W oddawaniu krwi nie jest najgorszy sam zabieg, nie szpitalny posmak w ustach, foliowe kapciuszki czy te wszystkie zaostrzone, metalowe, sterczące z twojego ciała kawałki, najgorsza jest biurokracja. Nim człowiek w końcu wyląduje na leżance w pozycji zmniejszającej możliwość omdlenia, grzebie się przez godzinę w świstkach, wpisuje w ankietach , że nie ma się malarii ani krojcwelda-jakoba i gania po piętrach w labiryncie korytarzy.
Do tego jeszcze te wszystkie obleczone w biel postaci, wpatrujące się w ciebie czujnie i pytające co 5 minut: Czy dobrze się pan czuje? Od razu człowiek zaczyna się wsłuchiwać w siebie, dziwnie pewien, że zaraz poczuje się gorzej.
Podobno to dlatego, że najczęściej mdleją tu faceci. Osobiście uważam, że to dość oczywiste biologiczne następstwo naszej roli społecznej. Źle znosimy naruszenie integralności naszych ciał bo stworzono nas do walki, do tego by zrobić wszystko by nie być rannym. Dawniej bycie rannym oznaczało z reguły konieczność poszukiwania własnej wątroby w czyimś przełyku.
Gdy ostatecznie zaległem na leżance pojawiła się Pani Doktór z jakimś Typem Niezorientowanym i na moim zalegającym przykładzie relacjonowała mu cały proces. Bawiła się rurkami i mówiła „co właśnie robi mi pielęgniarka”, a ja czułem się jak jeden z mimowolnych bohaterów bloga Dr Leckter.
Dowiedziałem się min, że jestem dezynfekowany 3 różnymi środkami, a stojący nieopodal pan nigdy nie zostanie krwiodawcą bo ma wirusa zapalenia wątroby typu B (ARGH!!! Niech mnie ktoś stąd wypuści!). Potem ku ogólnej uciesze, bawiącej się nieopodal wacikiem, Lennonki, Pani Dr, tonem: a tu oto mamy amunicję na słonie, stwierdziła, że do przetaczania krwi używana jest największa możliwa igła o specjalnie silikonowanych krawędziach, by nie łapała kawałków skóry. Świadomość tego, jak zapewne się domyślacie była dla mnie niezwykle pocieszająca.
Zresztą nie koncentrowałem się na tym zbytnio, bo zastanawiałem się czy obserwowana pielęgniarka nie zdenerwuje się na tyle by popełnić jakiś drobny błąd, w typie wpuszczenia mi w żyłę pół litra Domestosa i odesłania w drgawkach do krainy Czystych Muszli.
Najbardziej niezwykły jest w tym wszystkim moment, gdy krew zaczyna płynąć i rurka leżąca na twoim przegubie staje się ciepła. Promieniuje, jest prawie że gorąca. Rurka lekko wibruje i niemalże czuć w niej moc.
Wizytacja w końcu sobie poszła, odsłaniając mi widok na inną panią dr. Siedziała dokładnie naprzeciwko mnie, uśmiechała się ślicznie spod blondyniastej czupryny, nogę miała założoną na nogę, śladów bielizny nie stwierdziłem.
Musiałem się naprawdę mocno skoncentrować by nie parsknąć śmiechem i by plastikowy woreczek nie strzelił mi od nagłego wzrostu ciśnienia krwi, spryskując posoką pielęgniarki, pomieszczenie, szczerzącą się Lenn i lśniące uda pani doktor.
Kontynuując tak cudownie rozpoczęty dzień wparowaliśmy Awarii do biura, poprzeszkadzaliśmy nieco i zwialiśmy do parku. Lenn rozmarzyła się, że chciałaby mieć taką biurową pracę. Własne biurko. biuro i papiery które można przekładać z kupki na kupkę.
Krążyliśmy w słońcu szukając plenerów dla lennonkowej cyfrówki. Zrobiliśmy zakupy dla Duna i jego mrocznej asystentki z budy na pobrzeżu. Potem zaś odkryliśmy jakiegoś nakrapianego kota z wielgachną blizną na grzbiecie. Litowaliśmy się nad nim tak długo i skutecznie, że jakaś ujęta tym , przechodząca babcia podzieliła się z nim niesionym właśnie ze sklepu mięsem.
Na tym naszą anielską misję na dzień dzisiejszy zakończyliśmy. Teraz siedzę sobie i mam dziury z obu stron, co ciekawe rana od próbki bardziej boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz