środa, 16 sierpnia 2006

Toczące się kamienie


Od powrotu z Mławy schodzi mi energia. Snuję się przez skrzyżowania życia, których normalnie niezauważyłbym w biegu. Kisną dalsze wakacyjne plany, Warszawa, Toruń, rejs na Hel, Rysy, Góry Sowie... nie mam siły powlec się do pokoju obok, by ściszyć radio.
W niedziele mokrzy po dno, wplątani w szare girlandy deszczu dotarliśmy na Stogi. Do Krzyśków. Ich rodzice regenerowali nas barszczem i kiłbasą białą. Kuchnia rozbrzmiewała rozmowami i pachniała ciepłem.
Dom Krzyśka to takie małe miasto, zlepek budynków i przybudówek, podwórek w podwórkach, pordzewiałych maszyn, placów i warsztatów. Jest tu też dość niesamowity ogród matki Krzyśka opierający się o kręgosłóp kanału. Dalej szerokie łąki i horyzont zamknięty metalowym potworem żygającej w niebo ogniem rafinerii.
Po przedostaniu się przez labirynt korytarzy upakowaliśmy się w jednej z piwnic, w towarzystwie dwóch syczących gofrownic. Za oknem szumiał deszcz a my laliśmy po gorących waflach konfiturami, bitą śmietaną i czakoladą z miętą.
Nocą, bez biletów, mknąłem tramwajem, patrzac na swiatła i rozmazane, nocne plamy drzew. A potem spałem, wreszcie więcej niz 4h. Ostatno ciągle chce mi się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz