"Pieśń żeglarzy" Keseja
pożarła mnie, zatopiła i pochłonęła. O trzeciej nad ranem wynurzyłem się na
powierzchnię wraz z ostatnim wersem. Co biorąc pod uwagę ilość odwalonej
ostatnio przeze mnie roboty i stan nerwów napiętych jak postronki i
dźwięczących jak struny, nie było ani zdrowe, ani mądre za to autentycznie
wspaniałe. Pełen jeszcze niepojętego, zaparzyłem drżącymi rękami podwójnego
early greya i zapatrzyłem się w jaśniejące powoli okno.
Prawdziwe książki się przeżywa,
te najwspanialsze sięgają intensywnością wytwarzanych doznań aktowi
seksualnemu. Wymęczony i wymięty stygłem więc u tego okna i czułem się jakby
zgwałcił mnie kombajn.
Szkoda, że takie przeżycia są
jednostkowe i tak naprawdę nie mam możliwości podzielenia się tym z wami. Dla
każdego opowieść jest inna, bo za każdym razem łączy się z zupełnie inną
osobistą historią.
To tak jak z telepatią, jest
niemożliwa, ponieważ każdy mózg rozwija się osobno, w innych warunkach i pod
wpływem innych bodźców. Tak więc nie ma dwóch umysłów, które nadawałyby jednym
kodem. Tak naprawdę, każdy człowiek jest osobnym gatunkiem.
A tak poza tym wgapiłem się
bezrozumnie, nad ranem, w "Strefę 11", czy coś podobnego, gdzie
poinformowano mnie, że za sześć lat nastąpi przebiegunowanie Ziemi i
gigantyczne fale pływowe wedrą się w głąb lądu. Myślę, że w 2012 wybiorę się na
naprawdę długie wakacje w góry...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz