czwartek, 8 czerwca 2006

Powinno być tyle imion ile ludzi


"Pieśń żeglarzy" Keseja pożarła mnie, zatopiła i pochłonęła. O trzeciej nad ranem wynurzyłem się na powierzchnię wraz z ostatnim wersem. Co biorąc pod uwagę ilość odwalonej ostatnio przeze mnie roboty i stan nerwów napiętych jak postronki i dźwięczących jak struny, nie było ani zdrowe, ani mądre za to autentycznie wspaniałe. Pełen jeszcze niepojętego, zaparzyłem drżącymi rękami podwójnego early greya i zapatrzyłem się w jaśniejące powoli okno.
Prawdziwe książki się przeżywa, te najwspanialsze sięgają intensywnością wytwarzanych doznań aktowi seksualnemu. Wymęczony i wymięty stygłem więc u tego okna i czułem się jakby zgwałcił mnie kombajn.
Szkoda, że takie przeżycia są jednostkowe i tak naprawdę nie mam możliwości podzielenia się tym z wami. Dla każdego opowieść jest inna, bo za każdym razem łączy się z zupełnie inną osobistą historią.
To tak jak z telepatią, jest niemożliwa, ponieważ każdy mózg rozwija się osobno, w innych warunkach i pod wpływem innych bodźców. Tak więc nie ma dwóch umysłów, które nadawałyby jednym kodem. Tak naprawdę, każdy człowiek jest osobnym gatunkiem.
A tak poza tym wgapiłem się bezrozumnie, nad ranem, w "Strefę 11", czy coś podobnego, gdzie poinformowano mnie, że za sześć lat nastąpi przebiegunowanie Ziemi i gigantyczne fale pływowe wedrą się w głąb lądu. Myślę, że w 2012 wybiorę się na naprawdę długie wakacje w góry...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz