wtorek, 23 maja 2006

Pięknie ginie twój dom Ojcze


Wspinałem się właśnie na Błędnik, gdy zarejestrowałem nietypowe zachowanie ludzi. Stali na całej długości mostu patrząc na coś za moimi plecami, niektórzy wyciągali do góry telefony robiąc zdjęcia. Spojrzałem kątem oka, niebo z prawej było ciemne jak przed burzą. Przeszedłem jeszcze parę kroków wyżej i obejrzałem się.
Przez krótki moment stałem oko w oko z niepojętym, gdy w zwykłym, dobrze znanym widoku musiałem umieścić nowy, niemożliwy element. Nad miastem tańczył purpurowy kwiat. Maźnięcie nasyconej czerwieni strzelające w niebo słupem czarnego dymu.
Po mieście rozeszło się elektroniczne tsunami rozmów telefonicznych i wiadomości tekstowych. Fala uderzeniowa informacji rozeszła się kręgiem przenikając domy i ulice, zawracała ludzi i samochody, otwierała okna i przerywała dzień ludzi w pracy. Szedłem wychwytując strzępy rozmów. Sam wystukiwałem numery śląc w eter krótkie zdanie: Św. Katarzyna płonie.
Znowu płonie. Ten kościół lubi się palić. A gdy się nie pali , to jest ulubionym miejscem strażackich ćwiczeń i pokazów ich umiejętności. Najwyraźniej Bóg ma poczucie humoru i postanowił je zweryfikować .
Żar odczuwalny na kilkaset metrów wokół. Podpalające się od siebie kolejne dachy, jeden po drugim strzelające błyskawicznym płomieniem, niczym główki zapałek. Wyglądało to jak fale, ognisty przypływ. Ulicami niósł się niesamowity grzechot sypiących się na raz tysięcy dachówek.
Wiatr rozwiewał wodę i układał z dymu żywe kompozycje. Miedziane blachy wieży rozgrzane do czerwoności podszyte pojawiającymi się co i raz pełgającymi płomykami. Wodospady wody lejące się ze sklepień wzdłuż wysokich ceglanych ścian i witraży, jakby kościół wynurzył się właśnie z potopu i czysty dźwięk dzwonów carillionu pośród dymu spowijających hełm wieży, gdy nie wiadomo, czy brzmią trącone strumieniem wody czy właśnie pękają z gorąca. Katastrofa jakże absurdalna w cieple i blasku majowego popołudnia, rozświetlona złotym słońcem na tle głębokiego błękitu nieba.
Tak naprawdę nie stało się nic, myślę słuchając „Last day on Earth” Mansona. To co nienaprawialne uratowano. To miasto nie raz już rosło z popiołów, mamy ręce, mamy wolę, wszystko odbudujemy.

Co było przed nami? Wszystko.
Co będzie po nas? Wszystko.
Życie to niedorzeczność w nie-
skończoności. Ktoś mądry to
zauważył: Gdy rodzimy się
- my płaczemy, a wszyscy wo-
kół się cieszą. Gdy umieramy
- odwrotnie. Carpe diem.

(Dżek)

    
*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz