Wspinałem się właśnie na Błędnik,
gdy zarejestrowałem nietypowe zachowanie ludzi. Stali na całej długości mostu
patrząc na coś za moimi plecami, niektórzy wyciągali do góry telefony robiąc
zdjęcia. Spojrzałem kątem oka, niebo z prawej było ciemne jak przed burzą.
Przeszedłem jeszcze parę kroków wyżej i obejrzałem się.
Przez krótki moment stałem oko w
oko z niepojętym, gdy w zwykłym, dobrze znanym widoku musiałem umieścić nowy,
niemożliwy element. Nad miastem tańczył purpurowy kwiat. Maźnięcie nasyconej
czerwieni strzelające w niebo słupem czarnego dymu.
Po mieście rozeszło się
elektroniczne tsunami rozmów telefonicznych i wiadomości tekstowych. Fala
uderzeniowa informacji rozeszła się kręgiem przenikając domy i ulice, zawracała
ludzi i samochody, otwierała okna i przerywała dzień ludzi w pracy. Szedłem
wychwytując strzępy rozmów. Sam wystukiwałem numery śląc w eter krótkie zdanie:
Św. Katarzyna płonie.
Znowu płonie. Ten kościół lubi
się palić. A gdy się nie pali , to jest ulubionym miejscem strażackich ćwiczeń
i pokazów ich umiejętności. Najwyraźniej Bóg ma poczucie humoru i postanowił je
zweryfikować .
Żar odczuwalny na kilkaset metrów
wokół. Podpalające się od siebie kolejne dachy, jeden po drugim strzelające
błyskawicznym płomieniem, niczym główki zapałek. Wyglądało to jak fale, ognisty
przypływ. Ulicami niósł się niesamowity grzechot sypiących się na raz tysięcy
dachówek.
Wiatr rozwiewał wodę i układał z
dymu żywe kompozycje. Miedziane blachy wieży rozgrzane do czerwoności podszyte
pojawiającymi się co i raz pełgającymi płomykami. Wodospady wody lejące się ze
sklepień wzdłuż wysokich ceglanych ścian i witraży, jakby kościół wynurzył się
właśnie z potopu i czysty dźwięk dzwonów carillionu pośród dymu spowijających
hełm wieży, gdy nie wiadomo, czy brzmią trącone strumieniem wody czy właśnie
pękają z gorąca. Katastrofa jakże absurdalna w cieple i blasku majowego
popołudnia, rozświetlona złotym słońcem na tle głębokiego błękitu nieba.
Tak naprawdę nie stało się nic,
myślę słuchając „Last day on Earth” Mansona. To co nienaprawialne uratowano. To
miasto nie raz już rosło z popiołów, mamy ręce, mamy wolę, wszystko odbudujemy.
Co było przed nami? Wszystko.
Co będzie po nas? Wszystko.
Życie to niedorzeczność w nie-
skończoności. Ktoś mądry to
zauważył: Gdy rodzimy się
- my płaczemy, a wszyscy wo-
kół się cieszą. Gdy umieramy
- odwrotnie. Carpe diem.
(Dżek)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz