czwartek, 6 kwietnia 2006

Ulubieńcy bogów umierają w dzieciństwie


Spać mi się chce. Od tygodnia. Budzę się zmęczony, piję dziennie 2 - 3 kawy, zapijam herbatką z guarany, czy innego cholerstwa, potem snuję się przez dzień w sennym widzie. Ciągle nie mam pewności czy coś zdarzyło się naprawdę czy nie. Świat zostaje we mnie wycinkami, często pozbawionymi kontekstu.
Gdy wpadliśmy z Galathornem do baru RugBuś, ujrzeliśmy pośród papierosowego dymu mdły odblaskk światła na łysych glacach. Ja na czarno w skórze, Sławek z tymi swoimi loczkami, myślałem, że już po nas. Żeby było śmieszniej rozkładaliśmy jeszcze na stole tarota, z rysunkami Luisa Rojo.
Wczoraj wybrałem się na Dolne Miasto, żeby popatrzeć jak rosną nowe domy na Lastadii. Stały tam jakieś dress ladies. Jak mnie zobaczyły w powiewającym płaszczu zaczęły wspólnie nucić: chodził lisek koło drogi, nie miał ręki ani nogi...
Kiedy indziej stojący w zaułku dres na mój widok stwierdził do kolesi: Ma okulary, będzie żył. Polska to taki kraj w którym ludzie na siebie nie patrzą. Ja z kolei po brzeżnieńku śledzę każdy ruch wokół, a z racji gównianego wzroku, każdemu kogo zobaczę dłużej się przyglądam. Tak też było i teraz, wpatrzyłem się w gościa a on po paru sekundach zaczął wykazywać lekkie cechy popłochu. Dresy jak psy traktują spojrzenie wprost jak wyzwanie. Pomyślcie co to może być za psychopata, który nie tylko wozi się na twojej ulicy ale do tego przygląda ci się z zimnym zainteresowaniem, jakby oglądał kotlet.
I tyle słowotoku, idę zrobić sobie kawę...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz