Jest taka miejska legenda: Facet
idzie na dyskotekę i spotyka zadżebistą lasencję. Od słowa do słowa udają się
do hotelu, gdzie facet nagle odpływa. Budzi się rano w wannie z zimną wodą, z
wody sterczy jakaś rurka, a obok na stoliku komórka i kartka: Nie masz nerki.
Zadzwoń do szpitala.
Z kolei mój koleś z Przeróbki
(ksywę litościwie przemilczę (oczywiście pod warunkiem odpowiedniej dotacji),
trafił do jakiejś lepszej knajpy. Tam dosiadł się jakiś typ, który stawiał
przez cały wieczór. Rano ziomek się budzi i ma nerkę, za to boli go tyłek, a w
kieszeni znajduje 100 zł.
Piszę to wszystko w związku z
tym, że zaraz udaję się ze Sławkiem, znanym także jako Galathorn, w kierunku
ulicy Do studzienki, która słynie nie tylko z legendy o świętym Źródełku
leczącym ślepców i pełnego domowego wina domu Sióstr, ale także knajp o
słusznej renomie miejsc z których się nie wraca.
Wyciągam więc z zielonej skrzynki
irlandzkiego funta, ze spieniężenia którego powinno mi starczyć na co najmniej
półtorej piwa i idę pić, chlać, żłopać, bekać, uzupełniać to co się ulało i
obrzygiwać dresiarzy. Jeśli przez tydzień nie ukarze się kolejna notka,
powiadomcie rodzinę.
A ona uśmiecha się
i tuli do powietrza,
które go od niej dzieli.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz