Krótkie streszczenie kolejnego
odcinka:
1 Opis okoliczności przyrody
2 Relacja z krótkiej drzemki przy
-16
3 Krótki opis wspaniałego dnia
4 Relacja z tramwajowej burdy
okraszona
szczyptą politycznej
niepoprawności
5 Trochę smęcenia
Jest tak zimno, że wszystko
pokrył lodowy pył. W dzień jest szary, ale w nocy lśni i iskrzy w świetle
ulicznych latarni, jakby szło się po miażdżonych diamentach, albo milionie
potrzaskanych gwiazd. Wędruję przez ciemność stąpając po tym szarym szkle, a
moje kroki niosą się echem przez mrok.
Z czwartku na piątek nie mogłem
znieść domu i usiadłem w parku, we wnęce potrzaskanego bunkra. Było bardzo
cicho, pod plecami czułem echa gniewnych fal, niesionych wibracją przez sypki
piasek i dziesiątki ton zbrojonego betonu. Patrzyłem na wiatr pośród drzew.
Gdy się zbudziłem nie było mi
zimno. Opierałem się policzkiem o chropowatą ścianę i w sumie było mi dobrze.
Byłem rozsenniony i nie mogłem się ruszyć.
Czasem, gdy zaśniemy z głową na
ręce, to rano nie możemy nią ruszać. Ja miałem tak ze wszystkim. Powoli
podniosłem głowę, mając wrażenie jakbym robił to w wodzie. Potem zacząłem
wypędzać lód z mięśni. Było prawie jak na Kill Billu: Rusz się! No rusz się!
Następny dzień był wspaniały. Tak
wspaniały jak tylko może być dzień, gdy wyraźnie odczujemy jak bardzo
ograniczony jest nasz czas.
Łamałem zły humor Pazurkowatej.
Zrobiłem nam wielki obiad i pyszną kawę. Dopieściłem i wyściskałem Maleństwo, a
potem zabrałem na Narnię. Narnia zaś była taka jak być powinna, choć pierwsze
jej tomy są właściwie dla dzieci. To opowieść, z którą ludzie powinni
dojrzewać. Z nią i w jej trakcie. Wspaniale zrobiony jest początek filmu, gdy
wszystkie mamusie orientują się nagle, że nie zabrały swoich pociech na jakąś
tam zwykłą bajeczkę.
Wieczorem w tramwaju była
widowiskowa burda. Przy Polibudzie wpadło do środka dwóch braci i zaczęło robić
borutę. W piątkowe wieczory tramwaje wonieją piwem i zmęczeniem. Jeśli więc
szukali draki to dobrze trafili.
Zastały ostatnio w codzienności,
z radością włączyłem się do akcji, tym bardziej, że po raz pierwszy miałem na
rękach grube, skórzane rękawice. Póki mnie nie trafili, siedziałem, w końcu
brzeźniacy, są jak śp. ZSSR „ My nie agresory”. Poczekałem na jakiś konkretny
powód, by być na nich zły. Dostałem w końcu przypadkiem z łokcia. Wstałem więc,
odwróciłem pana do siebie i rąbnąłem go od góry w nos. Zwiotczał w oczach. Padł
na schodki, wprost pod nogi jakiejś moherowej mechagodzilli, która
wyekspediowała go na zewnątrz, zaraz po otwarciu drzwi, precyzyjnym kopem w
prostatę, który nie tylko posłał go w dalszą drogę, ale też prawdopodobnie
wyeliminował z puli genowej.
Była to zapewne jedna z
szacownych, starszych pań z jednego z naszych miejskich Moher Commando
grupenfurera Jankowskiego, których istnienie już wiele lat temu przeczuwali
Raczek i Kerry King, o Erichu von Danikenie nie wspominając. Mówię tu o tych
słabych, schorowanych, skrzypiących siedemdziesiątkach, co to zrywają się o 4
rano i z imieniem ojca dyrektora na ustach i 25-cio kilowym chobokiem farby
ruszają na miasto z krucjatą przeciwko reklamom Playboya i 3bit. Te same,
zapewne, dzielne kobiety, które z takim poświęceniem wymalowały gwiazdy dawida
i swastyki na samochodzie nowego proboszcza Św. Brygidy.
Drugi pan, zaś, dostał się w
solidne, wielkie ręce wracających z pracy stoczniowców i opuścił tramwaj bez
otwierania drzwi, dodam tylko, że nie tak od razu. Przez resztę drogi było
raczej zimno.
Wieczorem nastawiłem pranie. Mam
rozciętą wargę i herbata smakowała mi żelazem. Jak to mawiał Tyler Dyrden:
„Można wypić pół litra własnej krwi nim zacznie się rzygać”.
W nocy po raz pierwszy w życiu
oglądałem „Taksówkarza”. W 5 godzin później z objęć snu wyrwała mnie babka z
pomocą domofonu oraz sporej dozy determinacji. Spadł śnieg po łydki i trzeba go
było sprzątnąć.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz