wtorek, 24 stycznia 2006

Klub miłośników defekacji


Ciśnienie poszło gwałtownie w górę. Po 4 praktycznie nieprzespanych dobach, odkryłem wędrując przez mróz w kierunku centrum, że zaczyna mnie boleć głowa. Kilka godzin później wracałem z herbaciarni do domu na autopilocie, zwinięty w kulkę bólu gdzieś głęboko w sobie, wstrząsany drgawkami, pozwoliłem by ciało same wróciło do domu. Zawartość żołądka udało mi się bohatersko przenieść przez całe miasto i tramwaje. Dopiero u nas zarzygałem sąsiadce chodnik Yerbą Mate, nawet przy tym specjalnie nie zwalniając.
Przeleżałem 4h zanim byłem w stanie udać się na poszukiwanie jakiś proszków.
Sześć Paracetamoli i dwie aspiryny później, gdy lekko zataczając się dotarłem do kuchni, matka z bezradnym uśmiechem wręczyła mi szpachetkę i powiedziała żebym usmażył kotlety...
Rano idąc przez miasto patrzyłem jak gołębie obsiadły cieplejszy kwadrat betonu, koło studzienek kanalizacyjnych. Ciasno upakowane tworzyły na śniegu równy kwadrat, tylko na studzience siedziało parę naburmuszonych sztuk. Całość wyglądała jak przegląd armii, albo odprawa przed nalotem...
Wczoraj zaś wędrując z moim niebezpiecznym i kaszlącym coś ostatnio Maleństwem, przez Wrzeszcz, zatrzymaliśmy się przed witryną jakiegoś salonu piękności, na którym wypisano językiem wysublimowanym, pełnym długich, mądrych słów, listę dostępnych opcji, które miały z miejsca uświadomić każdemu, zwykłemu zjadaczowi peperoni, jak mało wie o cudownym świecie pielęgnacji skóry i usuwania prypci. Jedno słowo wyjątkowo spodobało się Małej (Mikrodermabrazja), zapamiętała je, sprawdziła w domu i przysłała mi mailem pełną definicję.
Skacząc już tak sobie radośnie po czasie, cofnijmy się do sobotniego wieczora, kiedy to graliśmy stadnie w RPG u Void. Zgasło światło, rozstawiliśmy kilkanaście świec. Od razu powstała też teoria, że to chłopaki na pobliskiej Polibudzie przeprowadzili rozruch Wielkiej Maszyny Destrukcji, która miała zmienić naszą biedną planetę, razem z PISem i G. Bushem w szybko stygnącą bryłkę żużlu, ale zabrakło prądu.

Dzwonek
- To Awari
- Ona nie dzwoni, ona wchodzi bokiem.
- O! Awari wchodzi bokiem!!!
- Tak spuchła, że musi bokiem wchodzić?
- No, w sumie dawno jej nie widziałem
(U Void, gdzie system drzwi jest prawie tak skomplikowany jak hierarchia wchodzenia nimi)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz