Mój starszy zamknął w biurze
wszystkie swoje „skarby”, które uznał za zagrożone przez „nas”, i zabrał klucz.
Myślę, że chciał podelektować się swym konceptem i ogólną wyższością , jaką
napełniało go poczucie opanowania domowego żywiołu. Wyglądał na takiego
zadowolonego. Rano przyczepiłem mu do tych drzwi karteczkę z napisem Ebenezer
Scrooge. Wieczorem wchodzę do domu a tu wypada mój ojciec, z lekka
poczerwieniały i najwyraźniej chce mi coś powiedzieć. „Gdzie są moje
zasłonki?”, podpowiadam uczynnie. Dickens byłby ze mnie dumny.
W biurze mamy graciarnię,
składujemy tam właściwie wszystko. Korzystając z nieobecności starszych,
podważyłem listwy i wyjąłem szybkę. Wyniosłem z biura moje narzędzia i trochę
pierdół, po czym doprowadziłem drzwi do stanu wyjściowego. Mój starszy jako osobnik
o słabym kontakcie z realnością przez 25 lat nie zrozumiał w jakiej dzielnicy
mieszka. Połowa moich znajomych ma wyroki za włamania. Nie wspominając już
nawet o takim nieistotnym fakcie jak zamykanie czegoś przed kimś kto przez
szereg lat instalował okna i drzwi.
W biurze są kartony z harleqinami
matki i domowe zapasy alkoholu, matka jest więc pozbawiona 2 z 3 podstaw swojej
przebogatej egzystencji, jest więc wściekła. Ja zaś siedzę z boku i obserwuję z
rozbawieniem drobne acz irytujące niedogodności jakie spadają w związku z całą
sytuacją na ojca, np. gdy ojciec siedząc na kibelku zauważa nagle brak papieru
toaletowego, a jest jedyną osobą, która wie gdzie spoczywa klucz do miejsca,
gdzie są złożone jego zapasy.
Tak więc w domu trwa cicha wojna.
Wszyscy siedzą osobno i nikt z nikim nie rozmawia. czasem tylko następuje
błyskawiczna wymiana ognia, po której cisza jest jeszcze głębsza.
Ostatnio wogóle dopadł mnie jakiś
niekończący się ciąg nieszczęść. Raz za razem, z męczącą regularnością. Stałem
tak ostatnio z Małą w parku. Było zimno jak cholera, kostniały mi uszkodzone na
budowach kolana, Mała była zła a ja zastanawiałem się po co mi właściwie to
wszystko, co ja właściwie takiego zrobiłem co by usprawiedliwiało moje
istnienie.
Bezdomni nie są bezdomni z
konieczności, po prostu pewnego dnia decydują się zrzucić z siebie jakąkolwiek
odpowiedzialność. Sprowadzają się do najprostszego możliwego mianownika, do
bezrozumnego zdobywania każdego kolejnego dnia, gdy cała aktywność koncentruje
się na zdobyciu żarcia, spania i alkoholu dla przyjemności. Podobnie samobójcy.
Skomplikowanie i presja świata powodują, że ludzie pragną zredukować się do
najprostszej możliwej formy. I nie myśleć. I nie czuć.
Gdy tak stałem w tym
zlodowaciałym parku z naburmuszoną Małą, to pomyślałem sobie, że miło by było
iść na koniec świata w Brzeźnie z flaszką. Usiąść , zagapić się na morze,
zachlać się i znieczulić. A potem zasnąć na tym mrozie.
Wieczorem, w domu, w końcu
dodzwoniłem się do Bajki, i wszystkie moje problemy wyblakły i straciły
jakiekolwiek znaczenie. Doceniajcie to co macie, bo zawsze znajdzie się ktoś,
kto będzie zazdrościł wam waszych problemów.
„Zapis”
mocz i krew
(na chwilę się zatrzymam)
mocz i krew
pomarańcz
samochód leży na boku dziewczyna
(wróć)
na boku dziewczyna ma dziurę
kamień
wrósł jej zębem w skroń krawężnik
(i głębiej)
samochód leży na boku lalka
zsunęła się z maski mercedesa
i wstążka
sukieneczka zadarta
deszcz rana rozdarta skóra
(niech nie będzie, przestań)
panna młodo umarła
suknia do góry kloszem
brzuch gołe nogi
rozwarte
w noc poślubną
sztywnieje (no tylko nie teraz)
(co za gówno)
sztywnieje mi (no tylko nie teraz
proszę)
koronki majtek sączą
mocz i krew
pomarańcz
spływa do kratki ściekowej
to się przesuwa
robi fale autobus
czerwone
(gorąco)
poślizgnąłem się
na pobocze wzrok mi ucieka
(poczekaj)
pies psa (cholera)
pies psa posuwa
(zamykam oczy)
nie widziałem jeszcze czegoś
takiego
modlę się
(o Jezu o kurwa o Jezu o kurwa o
Jezu)
otwieram
o Jezu nie zniknęło
welon samochód skraj drogi
piękna krawężnik poduszka
profil wtula się kością
usta lekko rozchylone nogi
suknia białe prześcieradło
pierwsze
w krew (do diabła) puszczam
dobrze że z deszczem
(i jeszcze)
dziewczyna
i chłopiec za nią
ułożył się w niemowlę
garnitur przemókł mu na dobre
i złe
(wróć) łzę na łzę
(Robert Brunne)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz