wtorek, 31 stycznia 2006

A lasy wiecznie śpiewają


Moja religia zabrania mi picia
-patrząc na żonę- prawda religio?
(Adrian)

Indianie nie grzebali swoich zmarłych. Umieszczali ich w powietrzu, na wietrze, w czółnach zawieszanych pośród gałęzi drzew. Jeżeli nie było drzew, budowali specjalne rusztowania. Biali, którzy nie chcieli płacić Indianom za transport, czy łodzie, wyrzucali zmarłego i brali czółna dla siebie. Indianie zaczęli więc dziurawić pogrzebowe canim, a dziury maskowali błotem i patykami. Gdy woda rozmywała łatę, było z reguły zbyt późno na powrót. Indianie nazywali takie łodzie Czółnami Zmarłych.
Większość moich ciotek ze strony ojca sięga mi mniej więcej do piersi. Gdy zbiją się w gromadkę przypominają małe ruchliwe gnomy. Kondukt pogrzebowy szedł powoli krętą drogą pośród ośnieżonych stoków wzgórz Srebrzyska. Wszędzie wokół na wzgórzach, w dole, w krętych dolinach spod śniegu wynurzały się setki kamieni nekropolii, gdzieniegdzie wiły się wąskie schody, w równych odstępach czasu kondukt mijał drewniane skrzynie opatrzone wieloznacznymi napisami "Odpady organiczne".
Dzień wcześniej z impetem wtoczyła się do nas moja babka i jednym tchem wyrzuciła z siebie: Wczoraj Wanda została skremowana...Tu zamilkła oczekując na jakąś widowiskową reakcję. Po paru chwilach ciężkiej ciszy moja matka spojrzała znad harlequina i stwierdziła, że też będzie chciała być skremowana. Babcia była wyraźnie zdruzgotana.
Na cmentarzu było cholernie ciasno, staliśmy powciskani pomiędzy groby. Jakiś dziadek borowy dukał z kartki tanie komunały, a ja pomyślałem, że to w sumie rozsądne. Idziemy dalej, zostawiając starą platformę biologiczną za sobą. W sumie nieważne, co z nią będzie, ale osobiście wolałbym jednak podążać ku wieczności, bez świadomości, że gdzieś tam z tyłu, białe larwy wślizgują się właśnie na żer przez odbyt.
Kuzyn opowiadał na stypie o gościu, który kradł różne rzeczy z knajp: solniczki, talerze, pokale. Dorwali go dopiero, gdy próbował gwizdnąć taki wielki parasol. Może by mu się nawet udało, ale próbował go zakosić z tą wielką betonową podstawą...
Teraz wieje ciepły wiatr. Gdy schodziłem ostatnio po ośnieżonym stoku z Niedźwiednika, brzmiał pośród drzew jak oddech. Narastał gdzieś w oddali i nadciągał z dźwiękiem jeżącym włosy na karku. I nagle człowiek znajdował się w samym środku, pachnącego wiosną i igliwiem oddechu Gai. W górze lśniły gwiazdy, w dole odpowiadały im ciepło światła najwyższych pięter bloków Osiedla Młodych.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz