Moja religia zabrania mi picia
-patrząc na żonę- prawda religio?
(Adrian)
Indianie nie grzebali swoich
zmarłych. Umieszczali ich w powietrzu, na wietrze, w czółnach zawieszanych
pośród gałęzi drzew. Jeżeli nie było drzew, budowali specjalne rusztowania.
Biali, którzy nie chcieli płacić Indianom za transport, czy łodzie, wyrzucali
zmarłego i brali czółna dla siebie. Indianie zaczęli więc dziurawić pogrzebowe
canim, a dziury maskowali błotem i patykami. Gdy woda rozmywała łatę, było z
reguły zbyt późno na powrót. Indianie nazywali takie łodzie Czółnami Zmarłych.
Większość moich ciotek ze strony
ojca sięga mi mniej więcej do piersi. Gdy zbiją się w gromadkę przypominają
małe ruchliwe gnomy. Kondukt pogrzebowy szedł powoli krętą drogą pośród
ośnieżonych stoków wzgórz Srebrzyska. Wszędzie wokół na wzgórzach, w dole, w
krętych dolinach spod śniegu wynurzały się setki kamieni nekropolii,
gdzieniegdzie wiły się wąskie schody, w równych odstępach czasu kondukt mijał
drewniane skrzynie opatrzone wieloznacznymi napisami "Odpady
organiczne".
Dzień wcześniej z impetem
wtoczyła się do nas moja babka i jednym tchem wyrzuciła z siebie: Wczoraj Wanda
została skremowana...Tu zamilkła oczekując na jakąś widowiskową reakcję. Po
paru chwilach ciężkiej ciszy moja matka spojrzała znad harlequina i
stwierdziła, że też będzie chciała być skremowana. Babcia była wyraźnie
zdruzgotana.
Na cmentarzu było cholernie
ciasno, staliśmy powciskani pomiędzy groby. Jakiś dziadek borowy dukał z kartki
tanie komunały, a ja pomyślałem, że to w sumie rozsądne. Idziemy dalej,
zostawiając starą platformę biologiczną za sobą. W sumie nieważne, co z nią
będzie, ale osobiście wolałbym jednak podążać ku wieczności, bez świadomości,
że gdzieś tam z tyłu, białe larwy wślizgują się właśnie na żer przez odbyt.
Kuzyn opowiadał na stypie o
gościu, który kradł różne rzeczy z knajp: solniczki, talerze, pokale. Dorwali
go dopiero, gdy próbował gwizdnąć taki wielki parasol. Może by mu się nawet
udało, ale próbował go zakosić z tą wielką betonową podstawą...
Teraz wieje ciepły wiatr. Gdy
schodziłem ostatnio po ośnieżonym stoku z Niedźwiednika, brzmiał pośród drzew
jak oddech. Narastał gdzieś w oddali i nadciągał z dźwiękiem jeżącym włosy na
karku. I nagle człowiek znajdował się w samym środku, pachnącego wiosną i
igliwiem oddechu Gai. W górze lśniły gwiazdy, w dole odpowiadały im ciepło
światła najwyższych pięter bloków Osiedla Młodych.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz