sobota, 1 stycznia 2005

Hepi nju jer


Kiedy naukowcy projektu „Manhattan” mieli odpalić pierwszą w historii bombę atomową , na pustyni Nowego Meksyku, czuli się raczej niepewnie, ponieważ z obliczeń wynikało , że istnieje pewien niewielki procent , że reakcja łańcuchowa nie ograniczy się do określonego obszaru, ale będzie narastać lawinowo. Słowem, Oppenheimer i koledzy obawiali się , że może nastąpić zapłon atmosfery. Mimo to spróbowali, co niewątpliwie wiele mówi o człowieku jako takim.
Rok kończył się gdzieś we mgle.Ludzie tłumnie zebrani na plaży pojawiali się jako niewyraźne kontury w nagłych rozbłyskach rakiet. Huk był ogłuszający. 50 000 pomorskich piromanów doczekało swego święta. Mgła przesłoniła wszystko. Straciłem już nadzieję , że będzie cokolwiek widać , gdy nagle , tuż przed północą poczerwieniało niebo wysoko nad Gdynią. Zaraz potem pojawiły się kolejne łuny nad Sopotem i Orłowem, a nawet gdzieś daleko nad Helem. Ponad mleczny opar wychynęły powoli wielkie kule kolorowego ognia.
Stałem w krzyżujących się falach uderzeniowych eksplodujących na ziemi rakiet z Biedronki. Wdychałem zapach mgły i kordytu, a niebo mieniło się kolorami i dudniło jakby miało się zaraz rozlecieć.
Jest za 10 piąta . Kanonada ucichła. Albo zabrakło im amunicji albo w końcu pourywało im paluchy. Dotarłem w końcu do domu. Za jakąś godzinkę usmażę sobie plastry oscypka w czosnku i masełku i wypiję kawę o konsystencji i działaniu napalmu. Na plaży całowałem się z jakąś dziewczyną, która żuła coś anyżowego. Teraz mnie to prześladuje. Od razu wiedziałem , że to głupi pomysł, choć była taka ładna i taka pijana. To jak z tą bombą w Nowym Meksyku, naciśnijmy guzik i zobaczymy co się stanie. Może kawa pomoże...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz