sobota, 15 stycznia 2005

...a las stanie u twych bram...


Przesadzałem drzewo. Ma 4 metry wysokości , wygięty pień i nieskończoną ilość igieł, bo to cholera iglasta jest. Miałem to robić jutro, miało nas być czterech. Robiłem to dziś , było nas dwóch, ja i kurduplasty Kaszub.Z pomocą łopat, pił, siekiery i kilku bojowych ryków, wyrwaliśmy ofiarę z objęć Matki Ziemi, przewlekliśmy 30 metrów za dom i rozpoczęliśmy osadzanie obiektu w wykopanej uprzednio dziurze...Stawialiście kiedyś coś , co ma 4 metry wysokości , 3.5 metra rozpiętości dolnych konarów i nienawidzi was z całego serca? Ja już tak.
W pewnym momencie drzewo stanęło, stęknęło, po czym radośnie rzuciło się na nas. Kaszub wykazał się instynktem samozachowawczym i prysnął, a co zrobił inteligentny Kiszczak? A jakże! Łapał!!! Przez moment miałem wrażenie , że następną notkę napiszę do was z wózka inwalidzkiego.
W czwartek przed ekranem załapałem doła jak Rów Mariański. Wyszedłem wcześniej z sieci i od Zwierzów. Szedłem przez tą całą wilgoć i czułem nieprzemożoną chęć zaszycia się w jakimś kącie. W piątek robiłem wszystko by nie myśleć: rysowałem , przesadzałem kuzyna sekwoi, silikonowałem znajomej okna i kończyłem środkowy tom trylogii Nixa. Potem wpełzłem do wanny i z gorących odmętów gapiłem się bezmyślnie przez parę na witraż z żaglowcem.
Wieczorem lądowałem w Multikinie z Awari. Byliśmy na „Zatoichi” Kitano, film pełen krwi, finezji i muzyki jak zimne ognie.
W tramwaju oglądały się za mną wszystkie dziewczyny. Mam coś takiego, że w czasie filmu mocno wczówam się w bohatera, a potem jeszcze jakiś czas mam go w sobie.Czułem się płynny i precyzyjny, pewność siebie aż wylewała się ze mnie na boki. Podejrzewam, że gdy tak szedłem przez ten tramwaj, wyglądałem jak zadowolony z siebie kocur z piórkiem kanarka na pyszczku. Z czasem niestety mi to mija, ale za to jest niepodważalnym dowodem , ze jesteśmy tym , czym myślimy , że jesteśmy.
Usiadłem za długowłosą blondyneczką w płaszczu z sępim kołnierzem. Nie była może najpiękniejsza na świecie, ale miała w sobie to „ coś” co odróżnia Kobietę od kobiet. Jakiś taki tajemniczy rodzaj stylu...
Patrzyliśmy na siebie chwilę, gdy wchodziła w ciemny prostokąt drzwi myślałem z autentycznym żalem : żegnaj, żegnaj, żegnaj, nie spotkamy się w tym życiu...Najpiękniejsze i najsmutniejsze jest to , co mogłoby być, w tamtej chwili odeszło z mojego życia coś pięknego.
W domu odczułem gwałtowną potrzebę kompensacji. Stworzyłem więc potwora...znaczy się spaghetti. Otworzyłem lodówkę i niczym wirtuoz, przebiegłem palcami po półkach. „Potwór” był „na winie”, znaczy , co się nawinie to na patelnię. Parówki gryzły się ze szczypiorkiem i natką, posiekane oliwki napastowały oregano a kawałki sera tonęły w bulgoczącym sosie pomidorowym. Zrobiłem porcję na 3 osoby , po czym pożarłem ją i wylizałem talerz. Teraz rozlewam się na krześle, piję herbatę z cytryną i przyjemnie zmęczony , słucham ścieżki z „Neverending story”. Kryzys minął, potrzebuję czekolady...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz