Przesadzałem drzewo. Ma 4 metry wysokości , wygięty
pień i nieskończoną ilość igieł, bo to cholera iglasta jest. Miałem to robić
jutro, miało nas być czterech. Robiłem to dziś , było nas dwóch, ja i
kurduplasty Kaszub.Z pomocą łopat, pił, siekiery i kilku bojowych ryków,
wyrwaliśmy ofiarę z objęć Matki Ziemi, przewlekliśmy 30 metrów za dom i
rozpoczęliśmy osadzanie obiektu w wykopanej uprzednio dziurze...Stawialiście
kiedyś coś , co ma 4 metry
wysokości , 3.5 metra
rozpiętości dolnych konarów i nienawidzi was z całego serca? Ja już tak.
W pewnym momencie drzewo stanęło,
stęknęło, po czym radośnie rzuciło się na nas. Kaszub wykazał się instynktem
samozachowawczym i prysnął, a co zrobił inteligentny Kiszczak? A jakże!
Łapał!!! Przez moment miałem wrażenie , że następną notkę napiszę do was z
wózka inwalidzkiego.
W czwartek przed ekranem
załapałem doła jak Rów Mariański. Wyszedłem wcześniej z sieci i od Zwierzów.
Szedłem przez tą całą wilgoć i czułem nieprzemożoną chęć zaszycia się w jakimś
kącie. W piątek robiłem wszystko by nie myśleć: rysowałem , przesadzałem kuzyna
sekwoi, silikonowałem znajomej okna i kończyłem środkowy tom trylogii Nixa.
Potem wpełzłem do wanny i z gorących odmętów gapiłem się bezmyślnie przez parę
na witraż z żaglowcem.
Wieczorem lądowałem w Multikinie
z Awari. Byliśmy na „Zatoichi” Kitano, film pełen krwi, finezji i muzyki jak
zimne ognie.
W tramwaju oglądały się za mną
wszystkie dziewczyny. Mam coś takiego, że w czasie filmu mocno wczówam się w
bohatera, a potem jeszcze jakiś czas mam go w sobie.Czułem się płynny i
precyzyjny, pewność siebie aż wylewała się ze mnie na boki. Podejrzewam, że gdy
tak szedłem przez ten tramwaj, wyglądałem jak zadowolony z siebie kocur z
piórkiem kanarka na pyszczku. Z czasem niestety mi to mija, ale za to jest
niepodważalnym dowodem , ze jesteśmy tym , czym myślimy , że jesteśmy.
Usiadłem za długowłosą
blondyneczką w płaszczu z sępim kołnierzem. Nie była może najpiękniejsza na
świecie, ale miała w sobie to „ coś” co odróżnia Kobietę od kobiet. Jakiś taki
tajemniczy rodzaj stylu...
Patrzyliśmy na siebie chwilę, gdy
wchodziła w ciemny prostokąt drzwi myślałem z autentycznym żalem : żegnaj,
żegnaj, żegnaj, nie spotkamy się w tym życiu...Najpiękniejsze i najsmutniejsze
jest to , co mogłoby być, w tamtej chwili odeszło z mojego życia coś pięknego.
W domu odczułem gwałtowną
potrzebę kompensacji. Stworzyłem więc potwora...znaczy się spaghetti.
Otworzyłem lodówkę i niczym wirtuoz, przebiegłem palcami po półkach. „Potwór”
był „na winie”, znaczy , co się nawinie to na patelnię. Parówki gryzły się ze
szczypiorkiem i natką, posiekane oliwki napastowały oregano a kawałki sera
tonęły w bulgoczącym sosie pomidorowym. Zrobiłem porcję na 3 osoby , po czym
pożarłem ją i wylizałem talerz. Teraz rozlewam się na krześle, piję herbatę z
cytryną i przyjemnie zmęczony , słucham ścieżki z „Neverending story”. Kryzys
minął, potrzebuję czekolady...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz