wtorek, 28 grudnia 2004

„Icon”


Ona i on

mężczyzna myśli zaraz - zaraz już
kobieta woła szumi jeszcze jeszcze
ona jak morze on jest marynarzem
który powraca gdy ona wciąż trwa

chociaż się burzy ale nie odpływa
to on jest ruchem ona zaś jest miejscem
gdzie się gromadzą wszystkie pory roku
zawiera w sobie ciszę i sztorm
(Szymon Babuchowski)

Moja nauczycielka polskiego z podstawówki , uważała mnie za idiotę. Pewnego dnia porysowała mi twarz długopisem. Zniszczyłem ją , jak wszystko pozostałe. Gdy mija wszechświat i wszystko się kończy nie ma już wspomnień, nie ma historii. Nie ma śladu po tym , że cokolwiek się wydarzyło. Czym więc są wszystkie nasze starania, czymże jest cały nasz zgiełk? Ktoś kiedyś zapytał : Ile było potopów bez Noego? Odpowiadam dokładnie - 72.
Chcę wam dziś opowiedzieć historię. Krótką historię, o tym jak stałem się bogiem, o tym jak zniszczyłem swój świat. Bo to właśnie tak jest. Celem religii nie jest zbawienie bezimiennego tłumu, lecz wskazanie drogi temu jedynemu , który potrafi pojąć wskazówki. Świat jest nie tylko tworzony przez boga, świat tworzy boga. Tak jak mnie.
Wiszę w bezgwiezdnej pustce na kilka minut przed wypowiedzeniem słowa . Płynę przez ciszę i uśmiecham się.

Dawniej miasto to miało nazwę. Zagubiła się ona jednak w kurzawie dziejów, a z czasem nawet jego nielicznych mieszkańców przestało to interesować, zbyt byli zajęci powolnym rozpływaniem się w nicości. Ja jednak dla wygody nazwę je Sopot. Sopot był niegdyś częścią większej całości , był małą perełką wciśniętą między dwa wielkie miasta, w chwili którą opowiadam obydwa już nie istnieją. Sopot spękany i wyschnięty, tkwi pośród pustyni niczym rozdeptany pająk. Sięga w świat nitkami starych asfaltowych dróg, wiodących donikąd i zmurszałym molem , wiszącym ponad brunatnym piaskiem.Jego białe mury są przesiąknięte solą a zaułki nadal rozbrzmiewają echem zapomnianych fal.
- Podaj jeszcze puszkę - mruknąłem do Miśka , wyciągając zdrową rękę. Misiek otworzył oko i odburknął coś nieprzychylnie . Rzuciłem w niego pustą puszką, rozsiewając żółtawe kropelki.
- Ruszyłbyś się - jęknął Misiek - zbyt rozlazły by się naprawdę wkurzyć. Gdzieś znad pustyni zaskowyczała menada . Misiek wypiął puszkę z folii i pchnął ją , by potoczyła się do mnie po deskach.
Zawsze kochałem szczegóły , lubiłem opowiadać i wyobrażać sobie niestworzone historie. Wtedy w epicentrum pustynnego popołudnia, leżąc na spękanych deskach i pijąc piwo , pomyślałem sobie, że właściwie mógłbym to wszystko zmienić.

Doktor Swensen popatrzył na pacjenta. W sumie nie bardzo jest po co , pomyślał.
- Jego stan jest stabilny - powiedział do stojącej obok kobiety w wiśniowym żakiecie.- Od dwóch miesięcy żadnej zmiany - potarł wierzchem dłoni czoło.
- Uważa pan , że powinnam zgodzić się na odłączenie?- spytała patrząc na niego. Masz najbardziej zajebiste , zielone oczy jakie kiedykolwiek widziałem , pomyślał.
- Myślę, że taka decyzja mogłaby być przedwczesna. Mózg nie doznał poważniejszych uszkodzeń . Standardowa procedura przewiduje pięciomiesięczny okres oczekiwania.
Odwróciła się do leżącego i dotknęła jego czoła.
- Więc poczekamy...

Gdy nad Sopotem zapada wieczór , a menady rozzuchwalone ciszą zbliżają się do zagajników otaczające stare wille , lubię chodzić ulicą Główną, siadać pod krzywym domem albo szukać przygód w „Pod błękitnym pudlem” . Szelest cyprysów i kolory nadciągającego zmierzchu zawsze nastrajają mnie nostalgicznie. Z ostatniego piętra dziewiczej ruiny , Szklarz śpiewa „by wypić za lepszy czas”. Wokół chodzą ludzie, jaśni, smukli , o wielkich łagodnych oczach. Sączę ostatni łyk piwa , opierając się o jakąś fasadę i ciskam puszką na drugą stronę ulicy . A jednak mógłbym to zrobić inaczej.

Kobieta przychodzi często. Przesiaduje przy łóżku chorego, gładzi go po twarzy. Stan pacjenta nie ulega zmianie. Dr Swensen raczej nie widzi możliwości poprawy.

Dziś spadł deszcz. Strumienie wody spływały wartko Główną wymywając spod warstw pyłu różowy granit płyt. Teraz wszystko pachnie. Wiatr porusza liśćmi i słychać śmiech. Misiek prowadzi dwie panny , Kuchcik z kompanią kopie zapamiętale jakiś śmietnik w dół ulicy. Wieczór przechodzi w noc. Okna rozświetlają się kolorowo od żarówek i telewizorów. Idę pośród bawiących się ludzi . Ciągną mnie do „Kawiaretu”, bronię się dzielnie, dziś chcę być sam.
Menady zawodzą śpiewnie nad piaskiem . Koniec mola jest zapadnięty, trzeba wiedzieć gdzie stawiać stopy. Stoję i patrzę w mrok . Mam dziwne wrażenie , że jutro nadejdzie morze.

Dziewczyna o zielonych oczach siedzi w oknie. Jest pochmurny wieczór i na zewnątrz szaleje burza. W świetle błyskawic , nad lasem lecą w kluczu bojowe śmigłowce. W tle leci cicho „Icon” Paradise Lost. Szyba tłumi dźwięki z zewnątrz. Po policzku dziewczyny toczy się łza. Jutro odbędzie się ceremonia odłączenia . Delegacja Urzędu Miasta w obecności archidiakona i rodziny odłączy chorego od maszyny. Śpiączka zmieni się w śmierć.

Dźwięk wydawany przez fale jest niesamowity. Siedzę w piasku, tuż przy linii wody, bawiąc się muszelkami. Bose stopy obmywa mi woda. Od paru dni nad światem unosi się mgła, zrobiło się chłodniej . Wiatr igra wśród liści topoli i buków. Szklarz wyrzeźbił z własnej krwi nowe róże. Wolę nie wiedzieć z czego tworzy fiołki. Daleko widać sylwetkę ubraną na biało. Idzie w moim kierunku. Powoli kroczy po piasku.

Ceremonia jest jak zwykle patetyczna i gromadzi całą lokalną społeczność. Sala, korytarz nawet parking przed szpitalem. Pod sufitem krążą kamery transmitując na żywo. W końcu tak rzadko umieramy.
To koniec. Przemawia archidiakon i burmistrz. Ludzie kładą kwiaty na pościeli. Sędzia ujmuje wyzwalacz. Cichnie szmer rozmów, gdy podchodzi dziewczyna, pochyla się nad śpiącym i całuje go w czoło. Sędzia przekręca wyzwalacz, wszystko gaśnie. Jej oczy są tak bardzo zielone i błyszczą od łez...

...Jej oczy są tak bardzo zielone i błyszczące od łez. Stoi nade mną w białej sukni i patrzy. Podrywam się z ziemi. Dotykam dłonią jaj twarzy i całuję delikatnie w czoło.
- Nie warto płakać, wszystko można zmienić - mówię patrząc na wschód, gdzie w blasku wschodzącego słońca strzępi się znów gotykiem nieśmiertelny Gdańsk. Ona uśmiecha się , blask złoci piach , liście i fale, wyławia z mgły kształty budynków.
- Zawsze może być lepiej - szepczę gdy znika.

Myślę , że moja nauczycielka od polskiego była głupia. Oczywiście w tym wypadku mogę być stronniczy. Czuję jak ten świat mnie pochłania. Jak wsysa mnie dźwięk fal. Z dala dochodzi mnie śmiech i muzyka, pod ręką czuję ziarenka piasku , które miliony lat temu mogły być górami. Jestem pewien, ze ten nowy świat też ma swoich archeologów i podręczniki historii. Pełen jest teorii i dyskusji, co do sensu i woli. Rozpływam się w powietrzu, wiatr ponosi mój uśmiech. Tylko ja wiem , że istnieję tu zaledwie od tygodnia. Myślę że kiedyś, dawno, dawno temu było coś przede mną. Czuję ciepło i znajomy zapach, za niecałe dwie minuty moja główka pojawi się pomiędzy udami mojej młodej matki. Po raz kolejny, wszystko się zacznie od nowa. Zapominam już . Nic nie będę pamiętał. Będę żył długo, umierał, żył , dojrzewał i starzał, aż kiedyś, za 100, 1000, 10000 lat znowu wszystko odkryję, i... i...niepamięć zalewa mnie jak fala, fale morza na wilgotnym piasku plaży. Może było coś przede mną, ale ja tego nie pamiętam.
05.12.2003

Jaka tęsknota bardziej boli
za czymś konkretnym czy za
czymkolwiek
(Babuchowski)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz