sobota, 6 listopada 2004

Planetarna kołysanka


W nocy uderzył sztorm, szarpiąc miastem. Strugi deszczu chłostały ulice i bębniły w okna. Wiatr szarpał konarami drzew i wirował z liśćmi. Popatrzyłem na to wszystko, wyrwany ze snu. Potem nakryłem się cieplutką kołderką i uśmiechnąłem błogo. Boże! Jakiż ja czasami jestem szczęśliwy. Rano usmażyłem sobie babę od mamy Awari. Zrobiłem jak zwykle śniadanie dla matki i zaniosłem jej te „ drobno pocięte” kanapeczki do łóżka razem z herbatką. Wczorajsze nakłuwanie dziąseł i końska dawka szałwi złamały chyba chorobę. Zaraz pójdę na dół myć klatkę i zacznę cosobotnią sztafetę sprzątania. Na razie jednak siedzę nad parującą Early Grey, słucham ścieżki ze Shreka2 i kończę kolejny tom o Drizztcie. Wiatr od okna pachnie wilgocią i przestrzenią.

Pełnia

coś jak ucieczka ponad nami
księżyc tak nagły że aż ostry
dachy miesięcznym blaskiem krwawi
zawadza o girlandy mostów

już noc a ty spieczone wargi
coraz to dalej niesiesz sennie
w korytarz ulic dla zabawy
zbieram z chodników twoje cienie

Michał Piotrowski
„Luna”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz