Piękna zima. Zdążyłem sobie
poodśnieżać, jaja przymarzały mi do ud na przystankach a słońce pięknie skrzyło
się w świeżym śniegu. Ale powrócił wiatr. Przyniósł ze sobą deszcz ze śniegiem
i ciepły front. Wraz z nim przybyła stara, dobra znajoma, przez autochtonów
znana bliżej jako breja.
Breja jest zjawiskiem totalnym, jest
wszędzie. Wypełnia świat po brzegi, jest nawet w powietrzu. Siedzę właśnie u
Ciapka i zastanawiam się czy nie ochrzcić moich butów. Jeden nazywałby się
Titanic, drugi Lusitania.
Wpadłem dziś do sklepu Awari,
liczyła właśnie coś w panice przed przybyciem szefostwa i wydawała z siebie
nieartykułowane dźwięki.
Cóż, miałem nie smęcić, bo to
denerwuje Lenn, ale o tym napiszę. Wpadła do nas z dawna niewidziana znajoma
matki. Trafiła gdzieś na moje wiersze i teraz się zachwycała. Mój ojciec dostał
szału, ponieważ nie jest to sukces jakiego by po mnie oczekiwał. Trochę to
schizofreniczne gdy rodzic wścieka się na dziecko za osiągnięcia.
Dlatego muszę się stamtąd
wydostać, mój dom to pijawka.
Dobra, wyjdźmy z tych oparów
surrealizmu i wróćmy do rzeczywistości. W rzeczywistości Ciapek dał mi czerwoną
pigułkę i szuka kolca.
Na koniec pytanie. Wiecie na co
najczęściej umierają dzięcioły? Na wstrząs mózgu.
Czego wszystkim dzięciołom życzę
z całego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz