czwartek, 11 listopada 2004

A ona przyjdzie jak Shally Webster do Ericka Dravena...


Wędrowałem przez mglisty świt w kierunku Wieży Myszy, w której byczy się dziś Zwierz ze Stworkiem, korzystając z niepodległości. Nie miałem notki ani na papierze ani w głowie. Możecie więc spokojnie założyć, że właściwie nie wiem o czym piszę.
W każdym razie wędrowałem wzdłuż rur ciepłowniczych, a na nich w listopadowym chłodzie siedziały koty. Pojedynczo, parami i stadami, patrzyły na mnie jak przechodzę. Niektóre miauknęły na powitanie.
Na granicy Glattkau jest tunel ciepłowniczy. Jest stary, popękany, idzie środkiem łąki nad potokiem i zieje z ziemi dziesiątkami dziur. W tym tunelu zimą mieści się miasto kotów. Zimą są ich tam setki, na kilometr wokół niosą się stłumione ziemią kocie głosy, nocą w ciemnościach śledzą cię dziesiątki świecących oczu.
I na koniec, skoro już jesteśmy przy kocich sprawach, zaproponowano mi udział w "Wolnym Mieście" największej imprezie poetyckiej Pomorza. Zaproponowałem Lennonkę, Babuchowskiego ze śląska i Pipshow. Sam raczej odmówię, w obliczu tłumu rozsypuję się jak domek z kart, moje ostatnie występy pozostawiły mi po sobie posmak goryczy. Może po prostu niektóre rzeczy brzmią nieźle tylko w ciszy własnego umysłu. Ekshibicjonizm przed mikrofonem miażdży mnie. W świetle reflektorów duszą kurcz mi się i marszczy.
Do tego jeszcze myślę tak sobie, nad tą herbatą jabłkowo-cynamonową, że trudno jest kochać zamężną kobietę, nawet miłością braterską.
Zgoryczony więc i zamglony z lekka, drapię się po czarnym grzbiecie i miauczę na dowidzenia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz