Wędrowałem przez mglisty świt w
kierunku Wieży Myszy, w której byczy się dziś Zwierz ze Stworkiem, korzystając
z niepodległości. Nie miałem notki ani na papierze ani w głowie. Możecie więc
spokojnie założyć, że właściwie nie wiem o czym piszę.
W każdym razie wędrowałem wzdłuż
rur ciepłowniczych, a na nich w listopadowym chłodzie siedziały koty. Pojedynczo,
parami i stadami, patrzyły na mnie jak przechodzę. Niektóre miauknęły na
powitanie.
Na granicy Glattkau jest tunel
ciepłowniczy. Jest stary, popękany, idzie środkiem łąki nad potokiem i zieje z
ziemi dziesiątkami dziur. W tym tunelu zimą mieści się miasto kotów. Zimą są
ich tam setki, na kilometr wokół niosą się stłumione ziemią kocie głosy, nocą w
ciemnościach śledzą cię dziesiątki świecących oczu.
I na koniec, skoro już jesteśmy
przy kocich sprawach, zaproponowano mi udział w "Wolnym Mieście"
największej imprezie poetyckiej Pomorza. Zaproponowałem Lennonkę,
Babuchowskiego ze śląska i Pipshow. Sam raczej odmówię, w obliczu tłumu
rozsypuję się jak domek z kart, moje ostatnie występy pozostawiły mi po sobie
posmak goryczy. Może po prostu niektóre rzeczy brzmią nieźle tylko w ciszy
własnego umysłu. Ekshibicjonizm przed mikrofonem miażdży mnie. W świetle
reflektorów duszą kurcz mi się i marszczy.
Do tego jeszcze myślę tak sobie,
nad tą herbatą jabłkowo-cynamonową, że trudno jest kochać zamężną kobietę,
nawet miłością braterską.
Zgoryczony więc i zamglony z
lekka, drapię się po czarnym grzbiecie i miauczę na dowidzenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz