poniedziałek, 26 lipca 2004

Welcum tu Hel


Przerdzewiałe druty kolczaste wynurzały się tu i ówdzie z ziemi i wiły rudymi splotami po piasku. Wyglądały jak skręcone , porwane ścięgna wojny, czy inne jelita. Ostra jak sztylety trawa sterczała pomiędzy krzakulcami nadmorskiego mikołajka. Gatunek chroniony, jak bym tak wyglądał też bym chciał być chroniony.
Wszędzie pełno porwanego żelastwa i betonu, ziemia śmierdzi tu prochem.
Dziewczyny wypuściły się najostatniejszą plażą Rzeczpospolitaj, chłopaki zaś poszukiwali historycznych kawałków żelbetu i robili sobie zdjęcia z lufą działa między nogami. Kobiety uznały to za jakiś kompleks, każdy uznał że ma własne zdanie a ja uznałem że nudzą mnie spory i na dalszą eksplorację udałem się sam.
Wzdłuż brzegu płynął żaglowiec przemytników marzeń. Było parno i nagle też zadeszczyło. Półwysep kręcił się wokół latarni, którą znalazłem dopiero na pocztówce po obejściu całego wybrzeża.
W fokarium sześć oślizgłych ,morskich bydląt dopraszało się o śledzie. Słodkie, choć wszędzie wiszą tabliczki "uwaga , foki gryzą". Przy wejściu w gablocie jedna wypchana...pewnie ugryzła kogoś kogo nie powinna. Na widoku zdjęcie z sekcji, garść jelita i parę kilo miedzianych monet, którymi kochani turyści dokarmili zwierzątko.
Główna ulica miasta bardzo gwarna i wakacyjna. Od horyzontu po horyzont stoiska z bilionem ułożonych liniami, rzędami i kohortami pluszowych foczek. Foczki białe, szare , plamiaste i w wszystkich odcieniach tęczy. Foczki maleńkie, średnie i monstrualne fokulce. Foczki torebki, saszetki i wybałuszające się na koszulkach, absolutne focze epicentrum wszechświata.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie zrobił czegoś w spak, zajrzałem za półki od tyłu...płetewki, miliony płetewek.
Podczepiłem się pod brygadkę w kowbojskich kapeluszach i sącząc powoli na plaży piwo na ich koszt poczekałem aż moi mnie znajdą.
Wracałem z Awari i z Gają. Patrzyłem sennie jak za oknem miga Cisowa, miejsce na które kiedyś mówiłem "nasze", i skąd zaczynałem z setkę beznadziejnych powrotów do domu o 2 nad ranem.
Na dworcu w Gottenhaven mieliśmy okno z widokiem na Aube żegnającą kochanka, z tej okazji odstawiała taniec godowy, co przyznam było interesujące a nawet pouczające.
Popatrzcie sobie kiedyś z boku na stojącą parkę, język ciała ulega zwielokrotnieniu i rozmowa wygląda na taniec, krążą wokół siebie i wiążą w smugach rąk.
Spadł równy, ciepły deszcz, byłem zmęczony i na zatruciu lekowym po wczorajszej migrenie. Gaja pocałowała mnie na dowidzenia i dzień się skończył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz