poniedziałek, 30 stycznia 2017

Jutro nigdy nie przychodzi. zasypiasz, budzisz się i znów jest dziś

- No pokaż.
- kiedy ja się wstydzę.
- no pokaz czego się wstydzisz

(My)

W kościele jakieś pacholę w czasie intencji prosiło naszego szalonego ale jakże kochanego Stwórcę o śnieg. Ja zaś zupełnie świeżo wydobyty z paszczy śnieżnego potwora, wciąż gorący i z lekka przeżuty, widziałem tylko oczyma wyobraźni jak idę do przodu i topię bachora w chrzcielnicy pełnej płonącego metanolu.
Jak być może się domyślacie Czas Śnieżnego Armageddonu doświadczyłem z bezpośredniej bliskości, można więc powiedzieć że nurzałem twarz w jego puchatym, lodowatym futerku i skakałem po różnych lokacjach Miasta unikając jego drepczących i drapiących lodowymi pazurkami łapek.
To było piękne, gdy na 4 godziny przed świtem, w absolutnej ciszy rozstępowały się chmury. Na ziemię z bezgłośnym impetem opadał blask pełni, a z czarnego jak źrenica panny Atropos nieba spoglądał nagle w pełnej lodowatej chwały Orion.  W samochodzie zbierała się słona woda, o nasze tanie radio uderzały i odpływały fale eteru, a ja kochałem każdą z tych pełnych bólu i determinacji chwil, kochałem nienawidzić.
Na początek był szesnastodniowy maraton, święto i łikendy zaistniały tylko w teorii. Drapaliśmy do imentu, do czarnego gonieni falą uderzeniową jakiejś chorej ambicji. W tak zwanym międzyczasie pojawiliśmy się w jakiejś fabryce gdzie mieliśmy nauczyć kobietę obsługi maszyny, gdy przyjechaliśmy, kobieta właśnie uciekała a sztab wymieniał tylko: zrobicie tą, tą i tą halę, te korytarze. W fabryce praca zdaje się nigdy nie ustaje. wytrawiają płytki elektroniczne. Brud jakbym doczyszczał powierzchnię księżyca. Wokół szalejące maszyny, ryk agregatów, wrzący kwas siarkowy i olej, Wszędzie jeźdźce wózki i ludzie wyszarpujący nam w wąskich przejściach kable. Jakiś koleś pojawiający się nie wiadomo skąd i mówiący: żebyśmy się pospieszyli, bo te opary są trujące i odrapany, metalowy pojemnik z napisem - złoto. Kurwa, normalnie jak zły sen. Było tak gorąco, że po 3 godzinach mycia zbiornik na ścieki był prawie pusty, za to to co było w środku poparzyło mi rękę.
Przez dwa tygodnie odśnieżaliśmy jedno z osiedli, informując sztab, że oprócz nas ktoś jeszcze je odśnieża. Po tym czasie okazało się, że to nie osiedle miało być odśnieżane, tylko promenada, które je przecinała. Odkuwaliśmy ją pół soboty.  
Okazało się też, że mimo że jesteśmy najstarsi, mamy też niesamowite zdrowie, bo właściwie codziennie jeździliśmy robić dodatkowo obiekty tych, którzy "zachorowali".. Gdy niebo się przejaśniło a my wypełzliśmy z tego piekła, zostaliśmy wysłani w nagrodę na Obłuże, gdzie rekreacyjnie mieliśmy doczyścić klatki, a takie maleństwa po pięć pięter. Maleństwa okazały się być nieco większe, najmniejsze zdaje się 11 z podestami 22 i po każdym z tych pięter musiałem tachać 30-sto kilową, okablowaną gęsto bestię. A potem odstawiać  taniec z maszyną która jednym delikatnym dotknięciem tarczy potrafi zmienić wycieraczkę w chmurę wirujących strzępków
Wiecie, że mój starszy potrafi jeszcze czasem powiedzieć mi z wyrzutem, że za mało się ruszam i powinienem ćwiczyć tudzież zapisać się na siłownie?
Po tym wszystkim okazało się, że nasza firma była jedną z najlepiej odśnieżających w 3city i szefa pokazali w Panoramie.
Szponiasta zrobiła ostatnio 9 kilometrów na lodowisku, odpalając jednocześnie endo mondo i tworząc na mapce twarzową plamę, tylko pomiar wysokości wskazywał że tafla miejscami wznosiła się w górę o 26 metrów, co ona tam robiła... i z kim?. Ja zaś ostatnio mam zastanawiający przypływ mocy, noszę po klatkach po dwa worki soli na raz, a w domu tańczę w ciemności aż niemal wybucha mi serce.

Wlekę się wypruty po drugim
odśnieżaniu tego dnia,dzwoni
telefon.
- Jak z pracy to mnie nie ma.
- Powiem, że jesteś w drugiej pracy.

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz