czwartek, 2 maja 2013

Czwartek to taki wicepiątek...

Hradani Bahzell Bahnakson z plemienia
Koniokradów nigdy nie chciał zostać
wybrankiem boga wojny. Niestety bóg
wojny nalegał.

(Weber)

To naprawdę deprymujące  Kiedyś uwielbiałem tu pisać. Teraz jednak gdy po jakiejś półgodzinie siedzenia kość ogonowa zmienia mi się w poligon w Semipałatyńsku odczuwam  do tego lekką niechęć, żeby nie powiedzieć, że jestem żywiołowo zainteresowany wszystkim poza tym. Ostatnio nawet gdy w końcu stanąłem  nad klawiaturą obudził się we mnie ukryty niewątpliwie od neolitu instynkt pierwszych rolników, po czym udałem się nawozić ogródek i przesadzać kwiatki. Zasadziłem nawet w donicy bazie, które od jakiegoś czasu stały w wazonie... inna sprawa, że stały tak długo aż puściły listki i korzenie.
W międzyczasie wydarzyło się całe mnóstwo rzeczy z których większość zdążyłem już zapomnieć. Pracuję, i jak na razie nic mi nie odpadło, choć nie narzekam na nadmiar komfortu. W wozie nie usiądę inaczej jak z butlą po koli wciśniętą w lędźwiowe okolice i pochylam się tak jakby bokiem. W sumie więcej klękam niż się pochylam, co mi przypomina, że muszę jeszcze jakoś zrzucić pozostałe 14 kilo nadwagi zanim eksplodują mi kolana. Ostatnio jednym ciągiem czyścimy wszystkie podziemne hale garażowe Trójmiasta. Po zimie miejscowy pył ma specyficzny chemiczno-solny skład, skutkiem czego oczy mamy czerwone jak króliki a w płucach dymiący krater Etny.
Moja rodzicielka tak dzielnie i żywiołowo świętowała ostatni dzień wolności przed powrotem ojca, że potknęła się o własne łóżko i strzaskała dokumentnie bark. Spędziliśmy z nią upojne godziny w szpitalu na Zaspie wożąc ją na wózku po rentgenach, ultrasonografach i salach zabiegowych skąd dobiegały jej upiorne wrzaski. Pooglądaliśmy sobie z jaką bezczelną pogardą i niepowstrzymaną skutecznością białe kitle gnają korytarzami staruszków w obięcia śmierci, coś obrzydliwego i nie do uwierzenia, jak instytucja stworzona przecież z założenia by służyć ludziom potrafi ich publicznie i okrutnie upodlić. Ciągle stoi mi przed oczyma jakiś dziadek z cewnikiem czarnym od krwi, którego płacząca żona przywiozła tego dnia trzeci raz do szpitala i uśmiechniętego konowała, który tłumaczył jej, że w szpitalu nie mogą jej pomóc i lepiej niech zmieni lekarza pierwszego kontaktu. Ostatnio łatwo się wkurwiam i gdy kolejny niedouczony, arogancki debil stanął nad moją matką i z pretensją zaczął ją wypytywać czemu zsiniała jej dłoń i nie ma w niej czucie, wziąłem go za fraki i wytłumaczyłem jak dziecku, że jak się zrobi za ciasny opatrunek i odetnie krążenie pod pachą, to tak się zwykle dzieje. Ostatecznie rodzicielka skończyła na stole i teraz może się cieszyć długą na palec blizną i zestawem tytanowych śrub. Przejście przez odprawę na lotnisku, już nigdy nie będzie takie samo.
A poza tym spokój, pusto, krzaki popierdalają.. Choć przyznam że czasem sam się zadziwiam, ostatnio zjadłem z puszki coś niemieckiego, co, co prawda miało termin ważności do 2016, ale nabyłem to drogą kupna w 2008.

- Co będziemy dzisiaj jeść?
- Demony przeszłości...
...
-Sprzątałeś lodówkę?

(My)

*

4 komentarze:

  1. I w taki oto sposób Kiszczak powoli wpływa na mieliznę normalnego życia, wyhamowuje pęd i osiada na płyciźnie wszystkiego przed czym uciekał...

    OdpowiedzUsuń
  2. ...mam wrażenie że to jednak przez pękniętą strunę, która sterczy mi z dupy i hamuje każdy krok szorując o ziemie. Z drugiej strony cała ta odkładająca sie energia kumuluje sie powoli sublimując we wściekłość, więc kto wie...

    OdpowiedzUsuń
  3. ...zaczniesz krzesać iskry prętem sterczącym z dupy jak przenośny generator Van de Graaffa... może tak powtykać w pręta jakieś cebulki i inne takie i zrobić szaszłyk?

    OdpowiedzUsuń