sobota, 7 lipca 2012

Był płynnym cieniem o oczach ze światła

Przyznaj się, czekasz na coś
co się nie wydarzy…

Och, znowu podłączyłem komputer. Nade mną skrapla się świeżo pomalowany sufit. Wszystko jest pod folią. Ostatnio śpię pod nią i mieszkam w ruinach. Słońce wlewa się niemiłosiernie przez pozbawione firanek okna. Obwiesiłem je czym się dało, teraz to wszystko powiewa leniwie w przewiewie, światłocienie tańczą, z oddali dobiega muzyka, przez chwilę nie muszę się spieszyć. Spokojnie przeżuwam kęs lata.
Wieczorami chodzimy na plebanie do Palotynów, gdzie Mona Landryna uczy nas tańczyc. To fascynujacy widok, jak to dziewcze po naciągnięciu szpilek do tańca na swe ciągnące się ku nieskończoności nogi, przechodzi zmianę osobowości niczym wilkołak w świetle księżyca i zmienia się w ryczącego sierżanta Marines. Po WYPROSTUJ SIĘ!!! co 10 minut, mam teraz Odruch Pawłowa i wystarczy, że na ulicy usłyszę sylabę „wy” a jestem już wyciągnięty jak struna. Ogólnie rzecz ujmując lubię tam chodzić, choć momentami stres wypala mi oczy, z drugiej strony ostatnio zacząłem też lubić chodzić do kościoła, ale tego nie słyszeliście.
Pląsy kończymy z regóły późnym wieczorem. Przecinamy w ciszy pustą i ciemną nawę kościoła, suniemy pośród lilii i zapachu kadzidła. Potem błąkamy się po opustoszałym klasztorze, aż nie uwolni nas jakiś młody, zbłąkany kleryk.
Ostatnio co rano budzi mnie szum deszczu i odległe gromy, wieczorami ćmy tłuką się pośród ogołoconych ścian. Jakiś czas temu jakieś chropowate cholerstwo pokryło mi wewnętrzną stronę policzka, prawdopodobnie przygryzłem go sobie solidnie przez sen, co świetnie wpisywałoby się w długą i znaczoną licznymi bliznami historię autoagresji, z drugiej jednak strony długa i naznaczona wrzodami historia mojej hipochondrii, karze mi wierzyć, że to smiercionośny nowotwór, który wkrótce rozsadzi mi policzki i nos, tak że każda notka może być ostatnią.
Śmieliśmy się ostatnio z potworami w jakimś wilgotnym, wypełnionym butelkami zakamarze, że na Euro przegrywali ciągle faworyci, że ku ogólnej konsternacji kibiców wszystko było ciągle na odwrót… a przecież to Polska:)
I tyle, zaraz wstanę i ruszę w foliowy gąszcz, samotny myśliwy znikający w dżungli swego serca, czy jakoś tak. Wieczorem będę pił i zataczał się po parkiecie, przewracał się na co ładniejsze niewiasty i dawał podnosić znajomym, może zwymiotuję czymś niebieskim na Lennonke. Jestem pewien, że w skrytości ducha tego pragnie. A jutro po godzinie, czy dwóch snu, wstanę, spojrzę w przestrzeń przekrwionymi oczami i pomaluję sobie ścianę, oł jeee! Albo dwie…

Ilu prawdziwych mężczyzn
trzeba do wymiany żarówki?
Zadnego, prawdziwy mężczyzna
nie boi się ciemności

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz