Przyznaj
się, czekasz na coś
co
się nie wydarzy…
Och,
znowu podłączyłem komputer. Nade mną skrapla się świeżo
pomalowany sufit. Wszystko jest pod folią. Ostatnio śpię pod nią
i mieszkam w ruinach. Słońce wlewa się niemiłosiernie przez
pozbawione firanek okna. Obwiesiłem je czym się dało, teraz to
wszystko powiewa leniwie w przewiewie, światłocienie tańczą, z
oddali dobiega muzyka, przez chwilę nie muszę się spieszyć.
Spokojnie przeżuwam kęs lata.
Wieczorami
chodzimy na plebanie do Palotynów, gdzie Mona Landryna uczy nas
tańczyc. To fascynujacy widok, jak to dziewcze po naciągnięciu
szpilek do tańca na swe ciągnące się ku nieskończoności nogi,
przechodzi zmianę osobowości niczym wilkołak w świetle księżyca
i zmienia się w ryczącego sierżanta Marines. Po WYPROSTUJ SIĘ!!!
co 10 minut, mam teraz Odruch Pawłowa i wystarczy, że na ulicy
usłyszę sylabę „wy” a jestem już wyciągnięty jak struna.
Ogólnie rzecz ujmując lubię tam chodzić, choć momentami stres
wypala mi oczy, z drugiej strony ostatnio zacząłem też lubić
chodzić do kościoła, ale tego nie słyszeliście.
Pląsy
kończymy z regóły późnym wieczorem. Przecinamy w ciszy pustą i
ciemną nawę kościoła, suniemy pośród lilii i zapachu kadzidła.
Potem błąkamy się po opustoszałym klasztorze, aż nie uwolni nas
jakiś młody, zbłąkany kleryk.
Ostatnio
co rano budzi mnie szum deszczu i odległe gromy, wieczorami ćmy
tłuką się pośród ogołoconych ścian. Jakiś czas temu jakieś
chropowate cholerstwo pokryło mi wewnętrzną stronę policzka,
prawdopodobnie przygryzłem go sobie solidnie przez sen, co świetnie
wpisywałoby się w długą i znaczoną licznymi bliznami historię
autoagresji, z drugiej jednak strony długa i naznaczona wrzodami
historia mojej hipochondrii, karze mi wierzyć, że to smiercionośny
nowotwór, który wkrótce rozsadzi mi policzki i nos, tak że każda
notka może być ostatnią.
Śmieliśmy
się ostatnio z potworami w jakimś wilgotnym, wypełnionym butelkami
zakamarze, że na Euro przegrywali ciągle faworyci, że ku ogólnej
konsternacji kibiców wszystko było ciągle na odwrót… a przecież
to Polska:)
I
tyle, zaraz wstanę i ruszę w foliowy gąszcz, samotny myśliwy
znikający w dżungli swego serca, czy jakoś tak. Wieczorem będę
pił i zataczał się po parkiecie, przewracał się na co ładniejsze
niewiasty i dawał podnosić znajomym, może zwymiotuję czymś
niebieskim na Lennonke. Jestem pewien, że w skrytości ducha tego
pragnie. A jutro po godzinie, czy dwóch snu, wstanę, spojrzę w
przestrzeń przekrwionymi oczami i pomaluję sobie ścianę, oł
jeee! Albo dwie…
Ilu
prawdziwych mężczyzn
trzeba
do wymiany żarówki?
Zadnego,
prawdziwy mężczyzna
nie
boi się ciemności
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz