piątek, 3 września 2010

Jutro będę tu znowu



Pytanie czy komputer potrafi myśleć
jest równie ciekawe jak pytanie czy
okręt podwodny umie pływać.

(Dijakstra)

Budzę się w nocy. Ciemność za oknem rozbrzmiewa głuchymi tąpnięciami eksplozji i terkotem broni maszynowej. Wojna myślę w sennym widzie. Wstaję wyglądam za okno, nico. Włączam radio - muzyka. Żadnych ostrzeżeń, syren nad miastem, tripodów kroczących za oknem. Pewno Brzeźno kogoś trawi – myślę. Zamykam okno i idę spać. Dopiero jak obudziłem się na dobre dwie godziny później to mnie olśniło. Kanonada była o 4:50, czwarta czterdzieści pięć, pierwszy wrzesień. Dwa kilo od mojego okna jest Westerplatte. Pewnie znów ktoś najechał składnicę. Pewnie prezydent i premier z delegacją. Jak dobrze poszło to rozstrzelali Kaczyńskiego... Najlepiej z miotacza ognia.
Mija pierwszy tydzień po powrocie do pracy. Nie ma Kozicy, więc nasz klub KKK działa lekko upośledzony i zwija się na półtorej etatu pośród splątanego, wewnętrznego piekła naszej betonowej trumny. Podobno w ciągu dwóch miesięcy zamienię Cmentarną Wieżę na Trzy Żagle. Zawsze to bliżej domu. Oficjalnie idę tam dlatego, że na każdym nowym miejscu potrzebny jest ktoś z doświadczeniem. Ale kto wie, może nie trzeba było poić detergentem niezadowolonych mieszkańców, tudzież wkładać ich istotnych części pod wirujące szczotki traktorka od garażowych posadzek. A właśnie w nowym miejscu będę miał własny traktorek, będę nim popierniczał po podziemiach ścigając kobiety z zakupami. Albo nocami bezszelestnie szarżował po schodach klatek, tak że wkrótce wśród bardziej trunkowych, wracających nocami lokatorów pojawią się opowieści o traktorku widmo. „I panie, otwierają się drzwi windy a tam szczotki! Dziesiątki wirujących szczotek...”. Mam taki cichy projekt zabgrejdowania go za pomocą gąsienic i lufy.
Noce stają się teraz takie wyraziste i pełne tęsknoty jak lubię. Nadchodzi jesień, moja ulubiona pora roku. Wszystko umiera, a ja mknę wśród ocierających się o mnie miękkimi powiewami wiatru ciemności z muzyką Closterkellera w żyłach. Zimne powietrze wypełnia płuca, światła lśnią pośród wilgotnych bruków i coś woła, woła mnie i zmusza do ruchu, biegu, marszu poprzez mrok.

Pozwoliłeś sobie na jedno kurwa, na jedno
spierdalaj, i teraz nie ma rady: kurwa
raz znalazłszy się w słowniku, zniszczyła
twoją piękną polszczyznę i twoją osobistą
kulturę, nawet gdy nie wypowiadasz jej głośno
rozkłada nogi na końcu języka, nawet kiedy
jej nie myślisz, jest.

(Nowaczewski)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz