niedziela, 29 sierpnia 2010

Po drugiej stronie pępka



A Świnica jest fajna. Ma piorunochron.
On buczy gdy idzie burza. Nikt nie wie
dlaczego

(Dan)

Już jestem. Żywy i przypieczony. Farfocle sypią mi się z nosa i karku. W sumie miałem wymodzić dziś szczegółową notkę o naszej małej eskapadzie, ale biorąc ogólną i nieco zastanawiającą niechęć jej uczestników ograniczę się do absolutnego minimum. Zdobyliśmy dwa z trzech Obciachowych Szczytów. Na Gubałówkę wjechaliśmy wyciągiem a złaziliśmy wzdłuż kolejki, mijając wspinające się dziunie w japonkach i innych obcasach. Z Giewontu spłynęliśmy z deszczem, a w piekle pod Zawratem przeżyłem drugi najpotworniejszy i najwspanialszy moment życia. Pionowa ściana, opieram się na czubku buta w szczelinie i czuję jak z każdą chwilą, powoli acz nieubłaganie buta jest w szczelinie coraz mniej a na zewnątrz coraz więcej. Trzymam się kurczowo łańcucha, którego trzymają się jeszcze dwie nadaktywane osoby. Z przodu dwadzieścia osób, z tyłu dwadzieścia osób. Wszyscy kłócą się i drą, kto ma pierwszeństwo przejścia. Jacyś psychopaci przepychają się bokiem po skałkach. W dole 300 metrów pustej przestrzeni, wyjący wiatr i pierdolone kondory. Gdy schodziłem potem z tego siodła w dolinę Pięciu Stawów wszystko było takie Piękne i Wyraziste. Czułem się tak jakby czuł się Mojżesz gdyby dane mu było ujrzeć Ziemię Obiecaną. Miałem ochotę tarzać się wśród traw i spijać roztwór z każdego stawu po kolei.
Zaliczyliśmy część Szlaku 4 Szarlotek, kilka przyjemnych dolin. Krzysiu znów nie dotarł na Wołowiec, a ja znowu nie dotarłem na Rysy. Tym razem jednak przynajmniej je zobaczyłem. Stałem nad Czarnym Stawem przechodząc kolejne fazy załamania nerwowego, za mną siedziała Szponiasta twierdząc, że dalej nie idzie, piętro niżej nad Morskim Okiem spoczywały Krzyśki z podobnym postanowieniem. Sam dalej nie poszedłem. Na kwaterach mieliśmy trzyletniego blond nordyka, który cały czas nas pytał czy mamy siusiaki. W Krakowie otarliśmy się o Komorowskiego, a Krzyśki spotkali znajomych z Miasta. K śmiał się, że: i weź tu jedź z kochanką do Krakowa, żeby nikt cię znajomy nie zobaczył, itd.
W domu okazało się, że podczas mojej nieobecności starszy jednak postanowił skosić trawnik, niemal natychmiast spalił kosiarkę. Babka za to postanowiła wymienić żarówkę i dlatego notka pojawi się dziś a nie wczoraj.
Poza tym świętowaliśmy wczoraj urodziny Szponiastej i Dana. Pożeraliśmy przeróżne białkowe i węglowodanowe wypieki i mieszaliśmy potwornie trunki. Dziewczyny piękne my rubaszni i owłosieni. W okolicach północy Szponiasta wysłała mnie z misją odprowadzenia Hani. Pazurkowata jest jednak niesamowita. Puściła mnie z H, która jest niewątpliwie ponętna i jak najbardziej w moim typie. Czasem przeraża mnie ogromny potencjał zaufania jaki we mnie pokłada ta mała kobietka. My złe, niegodziwe potwory nie powinnyśmy doświadczać rzeczy tak absolutnych, w końcu istniejemy właśnie po to by być wolne i złe.

… o  sarenki. Pewnie  mają
wściekliznę bo idą w naszym
kierunku.

(Krzyś)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz