A Świnica jest fajna. Ma piorunochron.
On buczy gdy idzie burza. Nikt nie wie
dlaczego
(Dan)
Już jestem. Żywy i przypieczony. Farfocle sypią mi się z
nosa i karku. W sumie miałem wymodzić dziś szczegółową notkę o naszej małej
eskapadzie, ale biorąc ogólną i nieco zastanawiającą niechęć jej uczestników
ograniczę się do absolutnego minimum. Zdobyliśmy dwa z trzech Obciachowych
Szczytów. Na Gubałówkę wjechaliśmy wyciągiem a złaziliśmy wzdłuż kolejki,
mijając wspinające się dziunie w japonkach i innych obcasach. Z Giewontu
spłynęliśmy z deszczem, a w piekle pod Zawratem przeżyłem drugi
najpotworniejszy i najwspanialszy moment życia. Pionowa ściana, opieram się na
czubku buta w szczelinie i czuję jak z każdą chwilą, powoli acz nieubłaganie
buta jest w szczelinie coraz mniej a na zewnątrz coraz więcej. Trzymam się
kurczowo łańcucha, którego trzymają się jeszcze dwie nadaktywane osoby. Z
przodu dwadzieścia osób, z tyłu dwadzieścia osób. Wszyscy kłócą się i drą, kto
ma pierwszeństwo przejścia. Jacyś psychopaci przepychają się bokiem po skałkach.
W dole 300 metrów
pustej przestrzeni, wyjący wiatr i pierdolone kondory. Gdy schodziłem potem z
tego siodła w dolinę Pięciu Stawów wszystko było takie Piękne i Wyraziste.
Czułem się tak jakby czuł się Mojżesz gdyby dane mu było ujrzeć Ziemię Obiecaną.
Miałem ochotę tarzać się wśród traw i spijać roztwór z każdego stawu po kolei.
Zaliczyliśmy część Szlaku 4 Szarlotek, kilka przyjemnych
dolin. Krzysiu znów nie dotarł na Wołowiec, a ja znowu nie dotarłem na Rysy.
Tym razem jednak przynajmniej je zobaczyłem. Stałem nad Czarnym Stawem
przechodząc kolejne fazy załamania nerwowego, za mną siedziała Szponiasta
twierdząc, że dalej nie idzie, piętro niżej nad Morskim Okiem spoczywały
Krzyśki z podobnym postanowieniem. Sam dalej nie poszedłem. Na kwaterach mieliśmy
trzyletniego blond nordyka, który cały czas nas pytał czy mamy siusiaki. W
Krakowie otarliśmy się o Komorowskiego, a Krzyśki spotkali znajomych z Miasta.
K śmiał się, że: i weź tu jedź z kochanką do Krakowa, żeby nikt cię znajomy nie
zobaczył, itd.
W domu okazało się, że podczas mojej nieobecności starszy
jednak postanowił skosić trawnik, niemal natychmiast spalił kosiarkę. Babka za
to postanowiła wymienić żarówkę i dlatego notka pojawi się dziś a nie wczoraj.
Poza tym świętowaliśmy wczoraj urodziny Szponiastej i Dana.
Pożeraliśmy przeróżne białkowe i węglowodanowe wypieki i mieszaliśmy potwornie
trunki. Dziewczyny piękne my rubaszni i owłosieni. W okolicach północy
Szponiasta wysłała mnie z misją odprowadzenia Hani. Pazurkowata jest jednak
niesamowita. Puściła mnie z H, która jest niewątpliwie ponętna i jak
najbardziej w moim typie. Czasem przeraża mnie ogromny potencjał zaufania jaki
we mnie pokłada ta mała kobietka. My złe, niegodziwe potwory nie powinnyśmy
doświadczać rzeczy tak absolutnych, w końcu istniejemy właśnie po to by być
wolne i złe.
… o sarenki.
Pewnie mają
wściekliznę bo idą w naszym
kierunku.
(Krzyś)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz