piątek, 2 kwietnia 2010

Bociany niepamięci



Kończę myć po raz piąty pokryty
cekolowym pyłem korytarz.
Podłoga lśni aksamitną czernią
jak skóra grzechotnika. Nagle
na końcu 10-cio metrowego
korytarza otwierają się drzwi,
staje w nich typ z nieszczelnym
workiem zaprawy, z ciuchów
osypują mu się strużki pyłu.
Wmurowało go, patrzy na mnie,
ja patrzę na niego nieruchomym
wzrokiem i cichym, lodowatym
głosem mówię: A teraz, kurwa,
nauczysz się latać...

Ten miesiąc był potworny. Oprócz standardowego sprzątania i walki z lotnymi ekipami remontowymi, które radośnie pląsają po piętrach, tudzież wietrzą się, otwierając drzwi na korytarz, podczas szlifowania ścian, poskrobałem sobie przez jedenaście godzin pozostałości po malarzach, które sprawiały wrażenie, jakby do malowania zatrudniono inwalidów porażonych Tańcem Świętego Wita. Do tego 16 pięter mycia okien 3 na 3, malowanie trzech mieszkań, sprzątanie terenu kompleksu w Dzielnicy Dziwnych Klatek (60 wiader piasku, wyniesionych dyskretnie do pobliskiego lasu, niech teraz miejscowi odnajdą tę ścieżkę), na koniec nieprzebrany ocean trawników do wygrabienia, w połowie których rozleciały mi się grabie, co było przeżyciem tak ekstatycznym, że przez chwilę myślałem że dostanę wylewu. Resztę dograbiłem za pomocą ryżowej szczotki. Zostawiałem potem krwawe mazy na poręczach w autobusie.
W szpitalu na Zaspie porysowali mi matkę w dziwne szlaczki, w ramach przygotowań do naświetlań. Było to trzy dni temu, a naświetlania będą po świętach. Do tego czasu ma się nie myć, żeby się nie zmazało... Rozumie ktoś może polską medycynę? Chociaż może to są jakieś zaklęcia. Kondensacja midichlorianów, wabienie dobrego mzimu. Jak przyjdzie to pewnie natrą ją mandragorą i posypią kolendrą.
Ostatno też półmartwego ze zmęczenia zaniesiono mnie na karaoke, spito i ustawiono na scenie. Podobno zaśpiewałem My girlfriend's girlfriend Typów, podobno nawet pamiętałem słowa, byłem drapieżny i mroczny tak jak tylko mrocznym można być w czerwonej koszulce z napisem Resident Evil i wypchanych na kolanach spodniach od dresu, ale to zbyt straszna opowieść by tylko o niej napomknąć. To wymaga epopei... i wizy do Erytrei, podobno ludzie mieli kamery.

-Rozleciały się panu grabie?
-W tej robocie człowiek zużywa
się najwolniej...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz