- O! Drugi martwy łabędź.
- Dlaczego?
- Bo one zawsze umierają parami.
- Naprawdę?
- Nie, ale tak jest bardziej romantycznie.
Stójka w bok
Okrzyk bólu...
(My)
Miasto drży podskórnie, roznosi się delikatny swądzik
skandalku. Nawet wczoraj, gdy stałem pod pomnikiem Neptuna czekając na moją
złowrogą pociechę, którą miałem zabrać na prezentację książki Cioteczki
Piórkowskiej, to co chwilę znajome twarze przystawały i nachylając się
konspiracyjnie pytały: CZY TO PRAWDA?
A było tak, poeci czytali wiersze w oknie Spatifu w
WhiteTown. Czyta Marzan, szacowna widownia w środku, żywioł na zewnątrz, i jak
to często u nas bywa z żywiołu wytrącił się mulisty osad w postaci paru
dresiarzy, którzy zaczęli gromko komentować nieosiągalną dla ich małych,
żółtych móżdżków formę odbioru rzeczywistości. Zrobili to w sposób oczywisty,
przypisany pełzającym na ich szczeblu drabiny bytów niedorozwiniętym istotom. M
spokojnie doszedł do końca wiersza, po czym wychylił się z okna i puścił im
ofensywną wiąchę, szokując tym samym publiczność w środku, która nie wiedziała
czy to część wiersza, czy twórczy happening. Poszła fama, a jeszcze do tego w
relacji z imprezy, zdaje się w Toposie, autor zakończył swój koncept czymś w
rodzaju: A kto poezji nie czyta ten, jak to powiedział Artur Nowaczewski, niech
się goni albo jebie...
Jak by tego było mało niedługo potem, bracia poeci
bohatersko rzucili M na pożarcie gdyńskiej faunie ulicznej, którą wielokrotnie
i wyjątkowo zajadle walił głową w buciory, po czym wyglądał jak Hiroszima. No i
poszła plota o krwawej konfrontacji poezji ze szlamem. Zaczęły krążyć opowieści
a i panny zaczęły inaczej nań spoglądać.
Kto wie zresztą czy nie możemy mówić już nawet o wojnie
Parnasu z plebsem, zdaje się Kuczkowski i Kass, lądowali gdzieś jako jurorzy
konkursu poetyckiego, przedtem postanowili się oczywiście znieczulić, a Kass,
gdy sobie golnie dostaje hrabiowskiej maniery. No to z lekka się chwiejąc poeci
podchodzą do stada miejscowych proli w paskach, którzy akurat przysiedli na
murku i Kass pyta: Panowie jak mniemam są przedstawicielami miejscowego
chłopstwa... Jak być może odgadliście jurorzy na konkursie się nie pojawili.
Zaś jeśli chodzi o książkę Piórkowskiej. Zwie się to
„Szklanka na pająki” i jest reklamowane jako: Książka o Gdańsku, w której nie
ma ani jednego Niemca. Trochę autobiografii, trochę mariackiego cienia i
połysku wilgoci na bruku. Trochę historii i trochę magii, znaczy to co w
zawilgotniałych murach Miasta cenimy i kochamy najbardziej. Na prezentacje
przybyły tłumy nieprzebrane, jeszcze nie widziałem tylu ludzi na imprezie
stricte kulturalnej. Przekrój od szacownych dziadków, przez zdartych poetów po
wytapirowane lasencje o nogach stąd po Honolulu. Z galerii śpiewał chór
ukraiński, wchodząc w nuty rozsadzające tętnice, tokowała szacowna pani
profesor, po schodach ganiały piszcząc dzieciaki. Czad.
Idziemy plażą. 20 metrów z jednego boku,
20
metrów z drugiego boku, nagle czuję
zdecydowane pchnięcie ze strony
Szponiastej i słyszę: Posuń się...
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz