niedziela, 24 stycznia 2010

Daty naszych marzeń



Zanim się wprowadziłam Dan
nie prał skarpetek. Gdy mu się
brudziły kupował nowe, teraz
ma ich ze sto...

(Lenn)

Marzan brnie przez zaśnieżone Mazury, sypia w leśniczówce – Muzeum Gałczyńskiego u znajomego poety i chodzi w ciepłych spodniach, które tamtemu dał kiedyś dobry sąsiad, premier Rakowski. Dzwoni do mnie ze środka zamarzniętego jeziora a w słuchawce słyszę wyjący wiatr pędzący wprost z lodowatych trzewi Rosji.
Staś Zwany Czesiem opowiadał jaką wysublimowaną, niezwykłą podłość zamierza wyrządzić Zabójcom Graczy w Conquerze. Zamierza stworzyć nekromantę i wejść do spółki z Avatarem, która jest tam na jakimś stratosferycznym poziomie. Będą łapali klienta, ona będzie go zabijała a Staś wskrzeszał i tak w kółko aż gość się zesra z radości.
Na dalekiej rubieży w pobliżu mojej pracy widziałem dwóch starszych gejów idących za ręce. Niby nic, ale kolesie mieli pod pięćdziesiątkę, ściskali się za rączkę i uśmiechali. Zszokowało mnie to z lekka, najwyraźniej propaganda młodości wyżłobiła we mnie głębsze koleiny niż myślałem. To było coś jak zobaczenie siedemdziesięcioletniej babci obleczonej w ciasne skóry na przemykającym ulicą Harleyu. Zawsze mnie dziwi, gdy w końcu znajduję w sobie jakąś granicę.
Lady Pazurek popuchuje obok spowijana w kołdry i koce. Oglądaliśmy do nocy „Prestiż” i „Nagi Instynkt”. Przedtem przekarmili nas i z lekka upoili moi starsi. Na śniadanie zjadłem trzy kostki czekolady, którą starszy przywiózł mi z Kantonów, i zapiłem kartonikiem mleka. Na zewnątrz wstaje kolejny, przepiękny, arktyczny dzień. Niedługo odprowadzę Moją Piękną na tramwaj a sam ruszę poprzez stężałą rzeczywistość rozjaśniony bursztynowym blaskiem wschodzącego słońca.

Pierwszy pocisk armatni
wystrzelony na Leningrad
zabił jedynego słonia w zoo.
Mówi nam to co nieco o
naturze prawdopodobieństwa...

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz