- Kiszczak czemu ty się tak kochasz
w tej wojnie i katastrofach, czemu
tak uwielbiasz opowieści o końcu
świata?
-Bo w obliczu ostateczności ludzie
stają się bardziej intensywni.
W obecności absolutu wyłażą na wierzch nasze najlepsze i
najgorsze cechy. Gdy stajemy na granicy stajemy się prawdziwsi.
Pożałowania godne towarzystwo, w którym się obracam,
zawitało do mnie wczoraj, za dwadzieścia pierwsza w nocy, wpierdzieliło na
sucho trzy zupki chińskie, zajebało rolkę papieru toaletowego i w ramach nacieszenia
się fałszywą wiosną wywlekło mnie z domu.
Nawiedziliśmy następnie Borysa w celu uzyskania z jego
piwnicy dwudziestolitrowego baniaka buzującego i cokolwiek szlamiastego
roztworu winopodobnego, i tak wyposażeni udaliśmy się do ruin na wydmach, gdzie
przy niewielkim ognisku ukrytym pośród załomów potrzaskanych murów
wysłuchaliśmy opowieści Aleksa, Szufli i Karoliny, którzy powrócili właśnie na
wypalone łono ojczyzny z wysp zielonych a deszczowych. Teraz raczą nas tekstami
typu: To ma być deszcz, ha! Tam to był deszcz i opisują mgłę która potrafiła
leniwie przelewać się przez krawężniki i wpływać do zostawionych na stoliku
szklanek.
A tak w ogóle to Karolcia pracowała w zakładzie fryzjerskim
nieopodal Fleet Street. Po usłyszeniu tej informacji wszyscy jakby nieznacznie
się od niej odsunęli.
Świt spędziliśmy pracowicie rzygając na plaży i zakopując
uzyskane w ten sposób różnokolorowe chemikalia. W przejaskrawionych
flashbackach wracają do mnie zdania typu: O patrz wisienka! albo Pestki, skąd
tu się wzięło tyle pestek.
Obecnie jestem w stanie takim sobie, wystarczy powiedzieć,
że robiąc zakupy kupiłem kolę light, której przecież nie pije nikt zdrowy na
umyśle. Albo kola albo light.
Z ogłoszeń parafialnych: W niedzielę odwiedziliśmy muzeum w
Błękitnym Baranku, gdzie jest całkiem niezła „Średniowieczna wystawa”.
Szponiasta walczy pośród sztormów sesji, aczkolwiek średnio jej się chce,
więcej dzielny galeon raczej leniwie przewala się po falach niż mknie na czole
burzy. Uniwerek postanowił jednak Marzana ze swych szponów nie wypuszczać. Dał
mu pracę. M został adiunktem. Trzydziestego o 18.30 w bibliotece na Mariackiej
ma wieczorek z Majerem. Podobno Czesi przedrukowali jego ostatni tomik i
czytają jego teksty w mediach. Wyobrażenie sobie wiersza „Szhizy Hobbickie” po
czesku na razie przerasta moje możliwości.
Jutro przeprowadzamy Lennonkę. Będziemy raźno biegali po
piętrach przenosząc jej dobytek do ciężarówki, a potem z ciężarówki z równym
wigorem tachali je po klaustrofobicznych i grożących spektakularną katastrofą
budowlaną schodach Dana.
W sobotę lądujemy na krawędzi Dolnego Miasta by wznieść
toast herbatą na podwójnych urodzinach Void i Stasia połączonych z parapetówą.
Tyle, idę kontynuować umieranie.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz