poniedziałek, 28 lipca 2008

Utopię twoją utopie


Ja  do  Szponiastej - Zabierz  nóżkę
Dan - To nie jest nóżka, to kończyna
kopacza...

W Gotenhaven jakieś typy ganiały po kościele z fajfusami na wierzchu za staruszkami. Czy staruszki uciekały nikt nigdzie nie napisał. W Rzymie za to odnaleziono jaskinię w której mityczna wilczyca wykarmiła Remusa i Romulusa. Ściany były bogato zdobione a całość wyglądała na popularną, starożytną atrakcję turystyczną. Wypełniło mnie to błogą nadzieją, teraz oczekuję odnalezienia pierwszego szkieletu jednorożca.
A poza tym wróciliśmy z Wawy. Jeszcze w drodze Tam straciliśmy Lenn, która musiała wrócić do naszej stolicy wszechświata wezwana przez więzy krwi. Reszta eskadry dotarła bezpiecznie na miejsce i po odnalezieniu się w podziemiach Centralnego ruszyła na eksplorację tego zadziwiającego miejsca.
Eksplorację rozpoczeliśmy od przepastnych głębin lodówki Zwierzów. Zaś po przetrwaniu upalnej nocy ( ja ją przetrwałem wspólnie z moją Panią pod śpiworem typu "mumia", który po rozłożeniu przyjmuje formę trójkąta. Zgadnijcie pod którym końcem leżąłem...) ruszyliśmy w odmęty miejskiej dżungli. Wawa wygląda jak bardzo duży Wrzeszcz. Jest wielka i bezosobowa i w sumie niewiele poza tym. Do tego była pusta. Nigdy nie widziałem tak pustego miasta. Ja wiem, że to letni łikend, ale to wyglądało jak po wojnie atomowej. Ostatecznie Dan stwierdził, że to oczywiste, bo przecież u nas zaczyna się właśnie Jarmark Domienikański i warszawiacy wolą być tam niż tu.
Zmoczyła nas fontanna w Ogrodzie Saskim, spenetrowaliśmy starówkę, pogapiliśmy się na Wisłę, zjedliśmy w Sphinksie na Złotych Tarasach. Obeszliśmy dookoła Pałac Kultury, pośmialiśmy się z cen w miejscowym Multikinie, potem dotarliśmy do rozkopanego  Mostu Poniatowskiego i przetrząsneliśmy plac Muzeum Wojska Polskiego. Popołudnie zastało nas w Łazienkach gdzie drażniliśmy pawie, dziwiliśmy się karpiom i oglądaliśmy myszona. Tau zrobiła zdjęcie wiewiórki - mutanta. Swoją drogą z niemałym szokiem odkryliśmy, że pawie latają. Te bydlenta siadywały wysoko na gałęziach i majtając monstrualnymi chwostami wydawały z siebie dzwięki jak kot pędzony segmentową biegunką.
Zwierze mieszkają w widłach pasów Okęcia i po powrocie przez jakiś czas zastanawiałem się czego mi brakuje, dopiero później  skumałem, że odgłosu startujących samolotów, który tam rozlega się tak często, że już się go nie słyszy.
Wieczorem zakupiliśmy Malibu, wina i inne przyjemnostki w Realu i ścieżką przez łąki na których chwasty wyrastały często ponad głowę powróciliśmy do Zwierzów. Ścieżka wyglądała jak w dżungli, brakowało tylko raptorów.
Obrzarliśmy się zwierzowym spagetti, uzupełniliośmy zapas płynów i przez pół nocy oglądaliśmy filmy. Nazajutrz zaś pogalopowaliśmy do Muzeum Powstania i zapadliśmy tam na parę ładnych godzin.
A potem... potem zaczął się czas odwrotu. Pierwsza wyruszyła Pazurkowata, która w drodze na wygnanie chciała jeszcze zachaczyć o kościół w Lektorowie. Nas zaś czekał powrót ekspresem który w pełnym słońcu, aż do okolic Nasielska gnał z zawrotną prętkością szarżującego jamnika.
Na porzegnanie w rękę udziabał mnie szponem Mixer pomieszkujący u Zwierzów, aktualnie obserwując ranę zastanawiam się czy nie był on aby jadowity.
Wawa poprawiła mi humor. Poznań czy Wrocław przytłaczają swoją wysublimowaną miejskością, w Krakowie czy Lublinie czuć w powietrzu historię a Wawa? Z Wawy naprawdę się świetnie wyjeżdża. Tylko dzięki zmianie perspektywy człowiek może dostrzec ile ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz