Ja do Szponiastej - Zabierz nóżkę
Dan - To nie jest nóżka, to kończyna
kopacza...
W Gotenhaven jakieś typy ganiały po kościele z fajfusami na
wierzchu za staruszkami. Czy staruszki uciekały nikt nigdzie nie napisał. W
Rzymie za to odnaleziono jaskinię w której mityczna wilczyca wykarmiła Remusa i
Romulusa. Ściany były bogato zdobione a całość wyglądała na popularną,
starożytną atrakcję turystyczną. Wypełniło mnie to błogą nadzieją, teraz
oczekuję odnalezienia pierwszego szkieletu jednorożca.
A poza tym wróciliśmy z Wawy. Jeszcze w drodze Tam
straciliśmy Lenn, która musiała wrócić do naszej stolicy wszechświata wezwana
przez więzy krwi. Reszta eskadry dotarła bezpiecznie na miejsce i po
odnalezieniu się w podziemiach Centralnego ruszyła na eksplorację tego
zadziwiającego miejsca.
Eksplorację rozpoczeliśmy od przepastnych głębin lodówki
Zwierzów. Zaś po przetrwaniu upalnej nocy ( ja ją przetrwałem wspólnie z moją
Panią pod śpiworem typu "mumia", który po rozłożeniu przyjmuje formę
trójkąta. Zgadnijcie pod którym końcem leżąłem...) ruszyliśmy w odmęty
miejskiej dżungli. Wawa wygląda jak bardzo duży Wrzeszcz. Jest wielka i
bezosobowa i w sumie niewiele poza tym. Do tego była pusta. Nigdy nie widziałem
tak pustego miasta. Ja wiem, że to letni łikend, ale to wyglądało jak po wojnie
atomowej. Ostatecznie Dan stwierdził, że to oczywiste, bo przecież u nas
zaczyna się właśnie Jarmark Domienikański i warszawiacy wolą być tam niż tu.
Zmoczyła nas fontanna w Ogrodzie Saskim, spenetrowaliśmy starówkę,
pogapiliśmy się na Wisłę, zjedliśmy w Sphinksie na Złotych Tarasach. Obeszliśmy
dookoła Pałac Kultury, pośmialiśmy się z cen w miejscowym Multikinie, potem
dotarliśmy do rozkopanego Mostu
Poniatowskiego i przetrząsneliśmy plac Muzeum Wojska Polskiego. Popołudnie
zastało nas w Łazienkach gdzie drażniliśmy pawie, dziwiliśmy się karpiom i
oglądaliśmy myszona. Tau zrobiła zdjęcie wiewiórki - mutanta. Swoją drogą z
niemałym szokiem odkryliśmy, że pawie latają. Te bydlenta siadywały wysoko na
gałęziach i majtając monstrualnymi chwostami wydawały z siebie dzwięki jak kot
pędzony segmentową biegunką.
Zwierze mieszkają w widłach pasów Okęcia i po powrocie przez
jakiś czas zastanawiałem się czego mi brakuje, dopiero później skumałem, że odgłosu startujących samolotów,
który tam rozlega się tak często, że już się go nie słyszy.
Wieczorem zakupiliśmy Malibu, wina i inne przyjemnostki w
Realu i ścieżką przez łąki na których chwasty wyrastały często ponad głowę
powróciliśmy do Zwierzów. Ścieżka wyglądała jak w dżungli, brakowało tylko
raptorów.
Obrzarliśmy się zwierzowym spagetti, uzupełniliośmy zapas
płynów i przez pół nocy oglądaliśmy filmy. Nazajutrz zaś pogalopowaliśmy do
Muzeum Powstania i zapadliśmy tam na parę ładnych godzin.
A potem... potem zaczął się czas odwrotu. Pierwsza wyruszyła
Pazurkowata, która w drodze na wygnanie chciała jeszcze zachaczyć o kościół w
Lektorowie. Nas zaś czekał powrót ekspresem który w pełnym słońcu, aż do okolic
Nasielska gnał z zawrotną prętkością szarżującego jamnika.
Na porzegnanie w rękę udziabał mnie szponem Mixer
pomieszkujący u Zwierzów, aktualnie obserwując ranę zastanawiam się czy nie był
on aby jadowity.
Wawa poprawiła mi humor. Poznań czy Wrocław przytłaczają
swoją wysublimowaną miejskością, w Krakowie czy Lublinie czuć w powietrzu
historię a Wawa? Z Wawy naprawdę się świetnie wyjeżdża. Tylko dzięki zmianie
perspektywy człowiek może dostrzec ile ma.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz