piątek, 8 lutego 2008

Czarny anioł o płonących skrzydłach


Nadchodzi  era  ciemności,  i  to  my
będziemy tymi, którzy zgaszą światło

(Avatar)

„Transmetropolitan”, jedyny komiks na jaki byłbym gotów wydać 8 dych. Wspaniałe półtorej godziny intensywnego przebywania w świecie złożonej nienawiści Pająka Jeruzelem. Teraz jest mi smutno.
Z ruin zęba coś przelazło mi na dziąsło, w przyszłym tygodniu znowu zapewne wydam średnią krajową pensję u dentysty. Siedem lat bezustannego bólu zębów... potraficie to sobie wyobrazić?
Błysk złota, płat mosiężnej blachy powracający w jednym spazmatycznym rozkurczu do pierwotnej formy. Uczucie chłodu, przecięta tkanka. Byłem w drodze, cały złowrogi i czarny z widowiskowo rozkrwawioną ręką. Szlak do centrum znaczyłem kroplami rozpływającej się w deszczu posoki.
„...te wszystkie chwile znikną jak łzy na deszczu...” zacytowałby pewnie Kerry Silvermountain King.
Ostatnie dni Marzan spędzał w pozbawionym cech charakterystycznych mieszkaniu. Puste, pojedyncze meble, trochę kartonów, karimata. Ani radia, ani książki, dzwonił, żebym przyszedł spędzić z nim tą psią wachtę, żeby zapełnić ciszę ostatnimi w tym miejscu toastami. Byłem jednak zbyt zmęczony sobą, bólem i światem. Usiadłem w domu i znowu puściłem „Ayu”, ta nic nie znacząca piosenka jest jak stara stocznia w której czas złomuje moje serce.
Już Nie Marzany usadowiły się na dwóch biegunach naszego miejscowego multiversum. Lenn na biegunie wschodnim patrzy na rozsmużone centrum z jednej z betonowych wież, wyrosłych u glinianych stóp Biskupiej Górki. Marzan na biegunie zachodnim na flance dworca głównego Gottenhaven, ma okna na wzgórza i lasy, w „Naszej Klasie” już zmienił „miejsce zamieszkania”, Mam nadzieję, że oboje nie zrobią złośliwie parapetówy tego samego dnia.
Wczoraj z kompletną rodziną M przewoziliśmy mu meble. Dotarł też Fidel, którego nie poznałem, i odbyło się pierwsze kolektywne picie w nowej kuchni. Była Żołądkowa Gorzka, która jest słodka i Krupnik, który jest zadżebisty. Tata Marzana, wspierany przez żonę snuł opowieści z krypty, z czasów, gdy za komuny, mieszkali całą rodziną w ambasadzie polskiej w Phenianie. Brat M był ironiczny a sam M biegał do sklepu. Teraz jest już jutro, siedzę w domu i wciąż czekam na kaca.
Prawdopodobnie wkrótce wesprę nieco finansowo Lenn, w ten sposób uzyskam wreszcie w miarę stały dostęp do sieci.
A tak poza tym, wyzerowało mi licznik na blogu. Teraz codziennie liczy od nowa. Rozwiało się takie malutkie marzenie o ujrzeniu na nim śladu stu tysięcy wejść.

-Usiądźmy
-Kochanie, jak usiądziesz po takim
  marszu  na  zimnym  to skurczą ci
  się mięśnie...
-Będę miała małe mięśnie!!!

(My)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz