Nadchodzi era ciemności,
i to my
będziemy tymi, którzy zgaszą światło
(Avatar)
„Transmetropolitan”, jedyny komiks na jaki byłbym gotów
wydać 8 dych. Wspaniałe półtorej godziny intensywnego przebywania w świecie
złożonej nienawiści Pająka Jeruzelem. Teraz jest mi smutno.
Z ruin zęba coś przelazło mi na dziąsło, w przyszłym
tygodniu znowu zapewne wydam średnią krajową pensję u dentysty. Siedem lat
bezustannego bólu zębów... potraficie to sobie wyobrazić?
Błysk złota, płat mosiężnej blachy powracający w jednym
spazmatycznym rozkurczu do pierwotnej formy. Uczucie chłodu, przecięta tkanka.
Byłem w drodze, cały złowrogi i czarny z widowiskowo rozkrwawioną ręką. Szlak
do centrum znaczyłem kroplami rozpływającej się w deszczu posoki.
„...te wszystkie chwile znikną jak łzy na deszczu...”
zacytowałby pewnie Kerry Silvermountain King.
Ostatnie dni Marzan spędzał w pozbawionym cech
charakterystycznych mieszkaniu. Puste, pojedyncze meble, trochę kartonów,
karimata. Ani radia, ani książki, dzwonił, żebym przyszedł spędzić z nim tą
psią wachtę, żeby zapełnić ciszę ostatnimi w tym miejscu toastami. Byłem jednak
zbyt zmęczony sobą, bólem i światem. Usiadłem w domu i znowu puściłem „Ayu”, ta
nic nie znacząca piosenka jest jak stara stocznia w której czas złomuje moje
serce.
Już Nie Marzany usadowiły się na dwóch biegunach naszego
miejscowego multiversum. Lenn na biegunie wschodnim patrzy na rozsmużone
centrum z jednej z betonowych wież, wyrosłych u glinianych stóp Biskupiej Górki.
Marzan na biegunie zachodnim na flance dworca głównego Gottenhaven, ma okna na
wzgórza i lasy, w „Naszej Klasie” już zmienił „miejsce zamieszkania”, Mam
nadzieję, że oboje nie zrobią złośliwie parapetówy tego samego dnia.
Wczoraj z kompletną rodziną M przewoziliśmy mu meble. Dotarł
też Fidel, którego nie poznałem, i odbyło się pierwsze kolektywne picie w nowej
kuchni. Była Żołądkowa Gorzka, która jest słodka i Krupnik, który jest
zadżebisty. Tata Marzana, wspierany przez żonę snuł opowieści z krypty, z
czasów, gdy za komuny, mieszkali całą rodziną w ambasadzie polskiej w
Phenianie. Brat M był ironiczny a sam M biegał do sklepu. Teraz jest już jutro,
siedzę w domu i wciąż czekam na kaca.
Prawdopodobnie wkrótce wesprę nieco finansowo Lenn, w ten
sposób uzyskam wreszcie w miarę stały dostęp do sieci.
A tak poza tym, wyzerowało mi licznik na blogu. Teraz
codziennie liczy od nowa. Rozwiało się takie malutkie marzenie o ujrzeniu na
nim śladu stu tysięcy wejść.
-Usiądźmy
-Kochanie, jak usiądziesz po takim
marszu na
zimnym to skurczą ci
się mięśnie...
-Będę miała małe mięśnie!!!
(My)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz