sobota, 5 sierpnia 2006

Zdrowa akuratność


Historie trzeba opowiadać
Nie opowiadane giną

Miasto przywitało mnie ulewą. Wilgotne i skwaśniałe, niczym stara dziwka, uśmiechnęło się do mnie kącikiem ust, spod zwisającego peta, gdy spojrzałem na nie z górnego tarasu, czekając na tramwaj. Dwa tygodnie poza tym wszystkim. Było fajnie, jeszcze boli mnie gardło.
Gdy stanąłem ociekający wodą i potem, z monstrualnym plecakiem szorującym o futrynę, ujrzałem radość w oczach mej matki: Jak to dobrze, że jesteś - rzekła z łzami szczęścia w oczach - Trzeba poodkurzać... Jakże tęskniłem za żarem domowego ogniska...
Podobno na moment przed moim wielkim wejściem dzwonił ojciec, że właśnie płonie mu służbowy polonez. Nie jest najwyraźniej przyzwyczajony do samochodów na gaz.
W Mławie zaś trafiłem akurat na przyjazd ciotki ze Szczecina, razem z drugą ciotką i babką były trzy. Trzy siostry, trzy wiedźmy... w każdym razie pojedyńczo są absorbujące, w kupie są straszne.
Usłyszeliśmy z Małą kto, jak i kiedy w naszej rodzinie umarł w ciągu ostatnich 70 lat. Zwarzywszy na dwie wojny, Katyń i komunizm trochę im to zajęło. Nie oszczędzono nam najmiejszego fizjologicznego szczegółu. Moim osobistym faworytem jest opowieść o kobicie, która pracowała w gospodzie, i której w czasie odszpuntowywania beczki z piwem, strzelający strumień trunku urwał głowę.
Mój wójcio szefuńcio dowiózł też swojego antychrysta. Antychryst antychryścił mniej wprost proporcjonalnie do odległości, jaka dzieliła go od ojca. Tajemnicze, czasem zachowywał się nawet jak normalne dziecko.
I tyle na dzisiaj. Resztę będę wam dawkował w bezpiecznych porcjach przez kolejne miesiące... Tak cóż może być piękniejszego niż rodzinne opowieści.

Wójcio szefuńcio karmi antychrysta:
- Tato, nie podawaj mi tak mięsa, bo
mnie przebijesz...
- Nie przebiję, nie przebiję,. Musia-
łoby być naprawdę dobrze spieczone.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz