Książka się skończyła , ale ja
wciąż tkwię w samym środku "Wojny polsko-ruskiej". Jak to jest
umrzeć? tak jak urodzić tylko wspak. Masłowska jest pierwszą osobą , która
jawnie i z premedytacją zabiła swojego bohatera. Żadnych ceregieli, żadnych
aluzji, wszystko na naszych oczach, i zadziwiające Margarynka nagle nadała
jakiś sens bezsensownemu życiu Silnego. Przestał być gównem, stał się postacią.
Ciężko było. Czytałem tę książkę
z niechęcią , czytałem tę książkę z nienawiścią. A i dzień był ogólnie zjebany.
Nie mogłem się nigdzie znaleźć, nic zrobić , na niczym się skoncentrować. Zacząłem
więc chodzić. Gnałem przez upał żeby się zmęczyć, żeby nie myśleć. Czyściłem
sobie mózg na siłę. krzyczałem pod łukowatym sklepieniem własnej czaszki: Idź!
kurwa idź! Nie myśl! Nie zatrzymuj się! Patrz i chłoń.
Było prawie jak 5 lat temu po
Goszkiej. Tę myśl też wyplułem i zadeptałem.
Wypełniała mnie po brzegi kipiąca
żądza zniszczenia, byłem jak ten kot Masłowskiej, słodka przytulanka rzygająca
nagle półżywą myszą i robactwem. Kot, który biega jak mały puchaty konik i
potrafi docenić ożywczą siłę zniszczeń.
Chciałem pożreć świat, zniszczyć
coś pięknego. Jak Tyler Dyrden. Chciałem nasrać na Mona Lizę i połamać Memlinga
na kolanie. Odczułem gorące i namiętne pragnienie by wypruć światu bebechy i
cisnąć je w zdumione oblicza gwiazd...
...a tymczasem napadła nas piękna
pogoda, niebo zalała błękitna emalia z śnieżnymi mazami obłoków. Staruszkowie
grzali kości na ławeczkach pod św. Mikołajem, matki wyprowadzały dzieci, wokół
podnosił się z niczego dominikański jarmark. Pieprzone gołębie uśmiechały się
do zawieszonych w fleszach niemieckich wycieczek, a podniebne babcie w oknach
strategicznych, przerzucały się plotami ponad brukiem.
Naprawdę trudno jest nienawidzić.
Szedłem przez to wszystko.
Jeszcze bardziej samotny niż zwykle, przez tą całą wściekłość. Aż w końcu
zawiał wiatr i obrócił mnie. Porwał pył i myśli.
Kończyłem dzień zatopiony w
bursztynie herbaty.
Zabrakło cukru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz