Wieczność jest naprawdę bardzo
nudna, zwłaszcza pod koniec.
(Woody Allen)
Czy to znaczy , że nie będę mogła
zjeść naszych dzieci?
(Lady Pazurek)
Przez otwarte okno wpada chłodne
czyste powietrze, przesycone wilgocią. Dziś burza goniła burzę. Pioruny
iskrzyły pośród wież , biły w szczyt Gradowej Góry, rozbrzmiewały do wtóru
szalonym kroplom ulewy. Stałem ze Sławkiem i Ziomkiem w tej ich budzie na
Długim Pobrzeżu, pośród sztucznego bursztynu i plastiku dla turystów. Krople
tańczyły wokół na granitowych płytach, marszczyły powierzchnię Motławy i
ścigały zagubionych Włochów. Zlewaliśmy przejrzyste strumienie wody z
namiotowego dachu i śmieliśmy się w głos ze świata.
W sobotę starsi udali się na
rekraacje, a ja po tradycyjnym sprzątaniu, położyłem się w słonecznej plamie i
stwierdziłem , że nie będę robił nic. Byłem naprawdę konsekwentny. W nocy
nagrywałem dziwne teledyski. W jednym z nich , pacjęci szpitala dostali
czerwonych oczu i poprzegryzali tętnice szyjne pielęgniarkom. Krwawe ślady
dłoni tworzą na białych fartuchach interesujący deseń. Potem jeszcze trafiłem
na jakiś horror, w którym nawiedzona winda pastwiła się nad lokatorami. Scena z
sześcioma ciężarnymi w ciasnej kabinie wypełnionej seledynowym światłem, którym
równocześnie zaczynają odchodzić wody, trafić powinna do klasyki dreszczowców i
powinna być wyświetlana w stołówkach. Film był po niemiecku, co jedynie
potęgowało ogólne wrażenie grozy. W pewnym momencie zostawiłem bohaterskich
konserwatorów walczących z potworem i przerywając w pół scenę trepanacji
niewidomego, jego psa o lasce nie wspominając , udałem się rechocząc do mojego
pokoju by rysować do rana nieistniejące miasta.
Mimo wszystko żaden potwór
stworzony przez skrzywione amerykańskie umysły nie dorówna Buce z Muminków. Do
dziś jak sobie przypomnę to chce mi się zasłaniać oczy.
W upalnym punkcie zero niedzieli
objawiła się Dr Lecter w spodniach składających się głównie z wentylacji i
pluszowym żółwiem zwisającym smętnie u szyi. Zawlekliśmy ją do herbaciarni ,
gdzie zakupiła kardamon i mrucząc z ukontentowaniem wsiorbała kawę z lodami
waniliowymi i bitą śmietaną.
Niedziela z 36 stopniami i
słońcem ustąpiła poniedziałkowi o stopniach 12 i nieprzerwanej kurtynie
deszczu. Zabrałem Pazurka do Bajadery na paszteciki a potem tuliliśmy się pod
szarym niebem na Moście Wisielców gdzieś nad zabłoconą trasą Weissera. Kim był
Weisser sami sobie spytajcie Pawła Huelle. Las wzdychał i wzruszał ramionami ,
strząsając krople z liści wprost na nasze nosy.
W domu zszokowałem ojca wywlekają
stukilową rolkę miedzianej blachy z bagażnika. Teraz deszcz bębni równo o ulice
i szeleści w ogrodach. Zaraz nastąpi wtorek. W uszy sączy się Therion. Staram
się nie myśleć , tylko czuć.
- Halo?
- Dzień dobry, czy ma pan córkę?
- Nie.
- To poproszę żonę...
(Krzysiek)
*