Postanowiłem przedrzeć się z
portu do centrum wzdłuż rzeki. Skradając się klucząc, wchodząc na kolejne płoty
i ściągając koszulkę z kolczestego drutu. Ścigałem się ze świtem.
Lubię gdy noce stają się dłuższe.
lubię gdy ulice są puste a wokół panuje cisza. Lubię poranne tramwaje i
autobusy, choć są pełne wyziewów, kaszlu i beznadziejności.
Zatrzaskują się drzwi. Zaśliniają
parą okna zeszklone, bez szans otwarcia. Kto tu wejdzie, nigdy może już nieżyć.
Poranny tramwaj jest jak wędrujące pudło pełne możliwości. Niektórzy w nim
znikają, inni się w nim rodzą. Tu płynie powoli masa myśli i czytanych treści.
Przesuwa się równo w takt dudniących podkładów.
Śniło mi się ostatnio, że między
Ziemię a słońce weszła ogromna chmura pyłu. Na Ziemię przyszła zima i wszyscy
uciekli na południe, a ja zostałem sam w opustoszałym mieście. Śniło mi się, że
wybrałem się ciągnąc sanie do centrum i kopię w wielomerowej warstwie śniegu by
dotrzeć do przejścia podziemnego koło dworca, gdzie jest Empik. Co tu dużo gadać
śniła mi się wyprawa po skarby, po dziesiątki ton darmowych, niestrzeżonych
książek.
w końcu przekopałem się do środka
i wszedłem do podziemia. Wszystkie wejścia były zasypane, a hałdy śniegu
wylewały się z nich spiętrzone na posadzkę. Było ciemno i absolutnie cicho.
Patrzyłem jak światło szperacza rozprasza się i ginie nie sięgając końca
ciemności i czułem, że z tego mroku może wyjść wszystko. Zbudziłem się ścięty
zimnym dreszczem, cały zjeżony i z bijącym sercem. To był naprawdę pierwotny
strach...
O świcie dotarłem do miasta,
przeszedłem przez rzekę i stanąłem w drzwiach wypalonego wraku zakładów
mięsnych. Tutaj pośród stert rumoszu i gruzowiska piliśmy kiedyś z Mentatem. Ja
byłem wtedy sam. On czekał na rozprawę i tłumaczył, że policjanci, którzy robili
u niego rewizję nie wiedzieli nawet jaka jest różnica pomiędzy pentagramem
ochronnym a satanistycznym.
Gdy pod wpływem żaru spadły w dół
piętra, podłoga znalazła się pod półtorametrową warstwą gruzu, tak że teraz
dawne ścianki dziełowe sterczą z pół metra nad grunt i stanowią wygodne
siedzisko. Gdy stanąłem w drzwiach na jednym z murków siedziała dziewczyna,
miała pocięty i zakrwawiony przegób, ale krew była już chyba zakrzepła. Na
kolanach trzymała kota i głaskała jego okrwawione futerko. Kot patrzył na mnie
jeszcze zanim wszedłem, dziewczyna spojrzała chwilę później.
Patrzyliśmy na siebie przez
chwilę, w końcu spojrzałem na smugi światła wpadające przez równe rzędy okien.
Wstawało słońce, świat pachniał deszczem i świeżością. Podążyła za moim
spojrzeniem, a ja wyszedłem nim się odwróciła. Cokolwiek się stało, miało się
najwyraźniej ku końcowi, a ja nie chciałem by cokolwiek zostało powiedziane.
Niektóre opowieści powinny kończyć się właśnie tak - niedopiwiedzeniem, by
wszystko jeszcze mogło być możliwe.
*