W oddawaniu krwi nie jest
najgorszy sam zabieg, nie szpitalny posmak w ustach, foliowe kapciuszki czy te
wszystkie zaostrzone, metalowe, sterczące z twojego ciała kawałki, najgorsza
jest biurokracja. Nim człowiek w końcu wyląduje na leżance w pozycji
zmniejszającej możliwość omdlenia, grzebie się przez godzinę w świstkach,
wpisuje w ankietach , że nie ma się malarii ani krojcwelda-jakoba i gania po
piętrach w labiryncie korytarzy.
Do tego jeszcze te wszystkie
obleczone w biel postaci, wpatrujące się w ciebie czujnie i pytające co 5
minut: Czy dobrze się pan czuje? Od razu człowiek zaczyna się wsłuchiwać w
siebie, dziwnie pewien, że zaraz poczuje się gorzej.
Podobno to dlatego, że najczęściej
mdleją tu faceci. Osobiście uważam, że to dość oczywiste biologiczne następstwo
naszej roli społecznej. Źle znosimy naruszenie integralności naszych ciał bo
stworzono nas do walki, do tego by zrobić wszystko by nie być rannym. Dawniej
bycie rannym oznaczało z reguły konieczność poszukiwania własnej wątroby w
czyimś przełyku.
Gdy ostatecznie zaległem na
leżance pojawiła się Pani Doktór z jakimś Typem Niezorientowanym i na moim
zalegającym przykładzie relacjonowała mu cały proces. Bawiła się rurkami i
mówiła „co właśnie robi mi pielęgniarka”, a ja czułem się jak jeden z
mimowolnych bohaterów bloga Dr Leckter.
Dowiedziałem się min, że jestem
dezynfekowany 3 różnymi środkami, a stojący nieopodal pan nigdy nie zostanie
krwiodawcą bo ma wirusa zapalenia wątroby typu B (ARGH!!! Niech mnie ktoś stąd
wypuści!). Potem ku ogólnej uciesze, bawiącej się nieopodal wacikiem, Lennonki,
Pani Dr, tonem: a tu oto mamy amunicję na słonie, stwierdziła, że do
przetaczania krwi używana jest największa możliwa igła o specjalnie
silikonowanych krawędziach, by nie łapała kawałków skóry. Świadomość tego, jak
zapewne się domyślacie była dla mnie niezwykle pocieszająca.
Zresztą nie koncentrowałem się na
tym zbytnio, bo zastanawiałem się czy obserwowana pielęgniarka nie zdenerwuje się
na tyle by popełnić jakiś drobny błąd, w typie wpuszczenia mi w żyłę pół litra
Domestosa i odesłania w drgawkach do krainy Czystych Muszli.
Najbardziej niezwykły jest w tym
wszystkim moment, gdy krew zaczyna płynąć i rurka leżąca na twoim przegubie staje
się ciepła. Promieniuje, jest prawie że gorąca. Rurka lekko wibruje i niemalże
czuć w niej moc.
Wizytacja w końcu sobie poszła,
odsłaniając mi widok na inną panią dr. Siedziała dokładnie naprzeciwko mnie,
uśmiechała się ślicznie spod blondyniastej czupryny, nogę miała założoną na
nogę, śladów bielizny nie stwierdziłem.
Musiałem się naprawdę mocno
skoncentrować by nie parsknąć śmiechem i by plastikowy woreczek nie strzelił mi
od nagłego wzrostu ciśnienia krwi, spryskując posoką pielęgniarki, pomieszczenie,
szczerzącą się Lenn i lśniące uda pani doktor.
Kontynuując tak cudownie
rozpoczęty dzień wparowaliśmy Awarii do biura, poprzeszkadzaliśmy nieco i
zwialiśmy do parku. Lenn rozmarzyła się, że chciałaby mieć taką biurową pracę.
Własne biurko. biuro i papiery które można przekładać z kupki na kupkę.
Krążyliśmy w słońcu szukając
plenerów dla lennonkowej cyfrówki. Zrobiliśmy zakupy dla Duna i jego mrocznej
asystentki z budy na pobrzeżu. Potem zaś odkryliśmy jakiegoś nakrapianego kota
z wielgachną blizną na grzbiecie. Litowaliśmy się nad nim tak długo i
skutecznie, że jakaś ujęta tym , przechodząca babcia podzieliła się z nim
niesionym właśnie ze sklepu mięsem.
Na tym naszą anielską misję na
dzień dzisiejszy zakończyliśmy. Teraz siedzę sobie i mam dziury z obu stron, co
ciekawe rana od próbki bardziej boli.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz