czwartek, 22 marca 2007

...i poczułem płomienie na końcach skrzydeł...


Rozum ma granice
wiara nie

Kiedyś przyjdzie ta marcowa noc, gdy wszystkie koty świata, po otrzymaniu odpowiedniego sygnału, położą się "swoim" ludziom na piersiach i na godzinę przed świtem, w ramach ostatecznego rozwiązania kwestii ludzkości, wyssą im ostatni oddech. Cały świat gorących kaloryferów i wygodnych kanap przypadnie godniejszym. Fakt ten z pewnością nastąpi w dzień po wynalezieniu automatycznego otwieracza do puszek, włączanego łapą.
Wczoraj opijaliśmy obronę Lennonki. Przedtem zaś spędziliśmy denerwujące 40 minut na korytarzu uniwerku. Pomiędzy Nami i Marzanem spoczywały na ławce bukiety kwiatów, wokół biegały jakieś postacie z niepokojem w oczach. Normalnie jak na porodówce.
Marzan chodzi jak golem, powoli i ostrożnie. Pokazywał nam zdjęcie blizny. To nie jest prosty, różowy paseczek jak na filmach o chirurgach, ta wygląda bardziej jakby szył ją Rambo. Marzan leży teraz oparty na poduchach w rogu, koszulę ma rozchełstaną, włos wzburzony a wzrok dziki. Wygląda jak archetypiczny poeta udrapowany na jakimś paryskim poddaszu w ostatniej fazie gruźlicy.
Zrobiliśmy sobie w czwórkę obiad w łóżku. Była zupa pomidorowo - papryczano - kurczacza, pasta czosnkowa z krakersami i paluszkami, ciasto, czekolady z chili i domestosem... znaczy się z limonką, wińsko i jedna, mała, niebieska tabletka przeciwbólowa dla mnie, która wyglądała jak viagra.
Potem jadąc tramwajem mieliśmy mnóstwo miejsca dla siebie.
Dziś wieczorem przyjeżdża Baj. Będziemy ją jutro poniewierać i wlec po mieście. A jak się zmęczy to ją spoimy i będziemy robić zdjęcia.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz