Rozum ma granice
wiara nie
Kiedyś przyjdzie ta marcowa noc,
gdy wszystkie koty świata, po otrzymaniu odpowiedniego sygnału, położą się
"swoim" ludziom na piersiach i na godzinę przed świtem, w ramach
ostatecznego rozwiązania kwestii ludzkości, wyssą im ostatni oddech. Cały świat
gorących kaloryferów i wygodnych kanap przypadnie godniejszym. Fakt ten z
pewnością nastąpi w dzień po wynalezieniu automatycznego otwieracza do puszek,
włączanego łapą.
Wczoraj opijaliśmy obronę
Lennonki. Przedtem zaś spędziliśmy denerwujące 40 minut na korytarzu uniwerku.
Pomiędzy Nami i Marzanem spoczywały na ławce bukiety kwiatów, wokół biegały
jakieś postacie z niepokojem w oczach. Normalnie jak na porodówce.
Marzan chodzi jak golem, powoli i
ostrożnie. Pokazywał nam zdjęcie blizny. To nie jest prosty, różowy paseczek
jak na filmach o chirurgach, ta wygląda bardziej jakby szył ją Rambo. Marzan
leży teraz oparty na poduchach w rogu, koszulę ma rozchełstaną, włos wzburzony
a wzrok dziki. Wygląda jak archetypiczny poeta udrapowany na jakimś paryskim
poddaszu w ostatniej fazie gruźlicy.
Zrobiliśmy sobie w czwórkę obiad
w łóżku. Była zupa pomidorowo - papryczano - kurczacza, pasta czosnkowa z
krakersami i paluszkami, ciasto, czekolady z chili i domestosem... znaczy się z
limonką, wińsko i jedna, mała, niebieska tabletka przeciwbólowa dla mnie, która
wyglądała jak viagra.
Potem jadąc tramwajem mieliśmy
mnóstwo miejsca dla siebie.
Dziś wieczorem przyjeżdża Baj.
Będziemy ją jutro poniewierać i wlec po mieście. A jak się zmęczy to ją spoimy
i będziemy robić zdjęcia.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz