sobota, 25 czerwca 2005

It’s never enough


Wieczór obejmował w posiadanie miasto. Wysoko nad nim ukośne promienie słońca wyłuskiwały spośród zieleni lasu dwie postacie. Jest strome wzgórze nad Oliwą , a na nim „miejsce nad skarpą” , gdzie przychodzą pić studenci. Piliśmy tam z Marzanem mówiąc o życiu , polityce i historii mieszając to wszystko z literaturą. Słońce zaszło a płynnie zmierzaliśmy do jakiegoś bliżej nieokreślonego punktu upojenia , do którego zmierzają z nadzieją wszyscy mężczyźni, po osiągnięciu którego kończy się logiczne myślenie a zaczyna nocny kalejdoskop i strzępy niesamowitych wspomnień. Marzan mówił właśnie o zmianach, o nowej pracy, o tym jak zmienia go żona i to że wkrótce będzie ojcem. Wtedy dopadły nas smsy.
Chyba nigdy jeszcze tak nie biegłem jak wtedy. Puszki poleciały w krzaki w wirujących pętlach białej piany, a my gnaliśmy w dół po zboczu ślizgając się na igliwiu i omijając drzewa. Prawie nie zauważyliśmy kiedy las się skończył a nasze kroki zadudniły na asfalcie. Mętnie zamigotały nam samochody, ulice i budynki. Pod szpitalem byliśmy w dwadzieścia dwie minuty. Gdy docieraliśmy na miejsce M rozmawiał z mamą Lenn. Przerwał połączenie i powiedział „ Nasze dziecko nie żyje”.
Obudziłem się na kacu, prawie nie spałem , całą noc dzwonili zdezorientowani ludzie, przychodziły smsy. Poranek po nocy świętojańskiej był piękny, upalny i słoneczny. Niebo było archetypicznie błękitne a kolory wspaniałe. Pazurek skończyła rok szkolny, dostała świadectwo i książkę z dedykacją. Było tam coś o uczciwości, skromności i rzadkiej postawie. Poczułem się dumny , że chodzę z takim Pazurkiem .
Godzina 1 zastała nas na schodach szpitala jedzących kwaśne mentosy i czekających na Marzana. Niebo było białe z gorąca a upał zdawał się już mieć własny ciężar r. Gdy M dotarł , wcisnęliśmy się w foliowe kapucie i poszliśmy na oddział.
Lenn spała z otwartym pyszczkiem, sama w pokoju i podłączona pod kroplówkę. Marzana połknął szpital , a my staliśmy w drzwiach, dalej nas nie puścili, i patrzyliśmy jak powoli oddycha. W tej ciszy i bieli wyglądała jak jakiś niesamowity, oddychający eksponat o pełnych ustach i rozwichrzonych włosach. Myślałem o jej przedmiotach. Na palcu miała obrączkę, na przegubie zegarek, w uchu kolczyki, obok na szafie leżał telefon. Nasze przedmioty to tylko rekwizyty , którym dodajemy dodatkowe znaczenie, bez nas wracają do pierwotnego znaczenia i stają się bezosobowe. Te rzeczy normalnie tak bardzo lennonkowate , teraz wydawały się obce.
Kobieta w sali obok zaczęła chrapać, po chwili dołączyła do niej Lenn, nie minęła minuta a ich oddech zgrały się, trudno powiedzieć jak bardzo należymy do stada.
Pielęgniarka zmieniła kroplówkę i Lenn się zbudziła. Była jeszcze lekko oszołomiona , ale dało się z nią normalnie rozmawiać. śmiała się z moich żartów , cieszyła z wizyty rodziców i jakżeby inaczej, bawiła kabelkami. Ma stąd wyjść za tydzień.
Lenn wydaje się mała i delikatna. Wielu ludzi lekceważy ją i uważa , że jest dziecinna. Ale tak naprawdę pod tą cała zasłoną czai się silny logiczny i co najważniejsze skuteczny umysł. Lenn jest niezniszczalna, należy do ludzi , którzy staranują przeszkodę, przejdą kilometr i uświadomią sobie jej obecność dopiero w chwili, w której zdziwią się skąd na nich tyle kurzu. Jej sposób myślenia i problemy są z reguły tak abstrakcyjne , że dla większości ludzi zwyczajnie niepojęte. Myślę , że z odrobiną pomocy poradzi sobie, bardziej niepokoi mnie Marzan.
Smutek i żal nie są naturalne. To sztuczne twory , należące do nadbudowy, którą zyskujemy z socjalizacją. Jesteśmy stworzeni do życia, zbudowani optymalnie i dostosowani do zwyciężania, bo dawniej przegrana oznaczała śmierć. Smutek i żal są wytworem myśli, organizm i umysł nie są na nie gotowe, po pewnym czasie zabijają nas. Lenn zawsze myślała inaczej, więc wiele pułapek może ominąć, ale Marzan jest mocno osadzony w społecznej tradycji.
Staliśmy większą grupą w korytarzu przy drzwiach, nagle Pazurkowata przytula się do mnie i mówi „Zaraz zemdleję” i zemdlała - słowne dziewcze. Na szczęście byliśmy w odpowiednim miejscu, choć może to właśnie smród szpitala i upał tak ją skosiły. Coś wspólnego mogło z tym mieć nie jedzenie niczego przez cały dzień. Pazurek została ocucona, delikatnie opieprzona i wycałowana.
Popołudnie zastało nas wysoko na schodach przed drzwiami Tau. Czekaliśmy jedząc pizzę z trzema rodzajami sera. Popołudnie było bardzo przyjemne, wszystko parowało ciepłem, zerwał się delikatny wiaterek, każdy krok był przyjemnością.
Wieczorem oglądaliśmy bandą filmy. Zdałem relację z wizyty w szpitalu, drugą zapisałem na blogu. Potem wędrowałem z Pazurkiem przez ciemność w kierunku jej domu i nie zwracaliśmy już uwagi na nic oprócz siebie.
Nie płaczę na pogrzebach, nie żałuję umarłych. Ludzie umierają wtedy gdy wypełnią swój czas i spełnią to po co zaistnieli . Śmierć to nagroda , trzeba na nią zasłużyć. Nikt nie umiera nim nie spełni swojego zadania. To dlatego Bóg nie lubi samobójców , rezygnują, poddają się i nie zrobiwszy tego co powinni pchają się poza kolejką. Życie musi wyglądać zupełnie inaczej z perspektywy śmierci.
Kiedyś wyrzucałem sobie wielokrotnie ten brak żalu. Uważałem że powinienem cierpieć , bo tak trzeba. Ale z czasem przyszło zrozumienie, że jeżeli cierpię to wyłącznie z osobistych, egoistycznych pobudek, dla niego śmierć jest czymś zupełnie innym niż dla mnie.
Mam taką tendencję , że po dłuższym okresie tworzenia jakiegoś autorytetu na tym blogu , piszę nagle jedną notkę , która rozwala wszystko w diabły i muszę zaczynać od początku. Myślę , że to może być właśnie jedna z takich notek. Przykro mi , ale naprawdę nie widzę w śmierci niczego innego niż celowości.
Jest taka piosenka Kaczmarskiego „Hiob”, kiedyś słuchając jej wściekałem się , bo wydawała mi się rozpaczliwym wyzwaniem rzucanym w oczy Bogu. „ Dzięki ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!!!”, dawniej słyszałem w tych słowach tylko nieludzki ból, wściekłość na niesprawiedliwość losu i ostateczny sarkazm człowieka któremu odebrano wszystko. Aż pewnego dnia odkryłem, że te słowa są najpiękniejszym wyrazem miłości jakie kiedykolwiek napisano . Bo ten świat zbudowany jest tak , że jeśli coś stracimy , zawsze zostaje nam coś, a strata nigdy nie jest bezsensowna, zawsze coś daje, udowadnia albo powoduje.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz