- To tylko kwestia odpowiedniej
kombinacji -
stwierdził wystukując coś na
klawiaturze. Po
chwili zatonęła Azja.
To co piszę jest z reguły
przemyślane. Siadam nocą i piszę. Zapełniam stronę za stroną. Później siadam
nad tym ponownie i zaczynam kreślić, skracać , zastępować całe wersy
pojedynczym zdaniem. Czasem aż do granicy zrozumienia. Też celowo, gdyby
wszystko było jasne i zrozumiałe świat byłby niewypowiedzianie nudny. Zawsze
staram się zostawić ślad jakiejś tajemnicy, zapach czegoś nieuchwytnego
rozwiewający się w powietrzu. Gardzę ludźmi , którzy twierdzą że rozumieją
świat. Zatrzymują się na pewnym etapie rozwoju, pośród bezpiecznych schematów.
Szufladkują wszystko, układają jak ikonki Windowsa, a potem już nie myślą ,
tylko klikają. Jeśli coś się nie zmienia , nie żyje, jeśli porzucamy naszą
ludzką elastyczność i otwartość , jeśli pogrążamy się w lenistwie i tłumaczymy
naszą nieruchawość i niepowodzenia światem, cofamy się do poziomu zwierząt. I
tyle na razie o tym.
Znad morza przyszła mgła .
Wieczór był jasny, niebo błękitne, mgła stała się niebieska, jakby to niebo
zeszło na ziemię i wypełniło ulice. Świat odrealnił się , stracił głębię,
drzewa bliższe były ciemniejsze, drzewa dalsze były jaśniejsze. Ludzie
rozmazali się błękitnie jak na obrazach Chagala. Opar wygładził im rysy i dodał
skrzydła, czułem się jakbym szedł asfaltową nawą pełną aniołów. I nagle zza
chmury wyskoczyło słońce i powietrze przecięły złote ostrza światła , uderzając
w ludzi, domy , ulice. Złotą falą aż po zielony pierścień wzgórz.
Znaleźliśmy z Pazurkiem miejsce w
którym piaszczyste zbocze odsłoniło splątaną sieć korzeni. Sosny wyglądały
jakby stały na poskręcanych , pajęczych odnóżach. W dole słońce rozgrzewało
zieloną dolinkę, uwalniając jej mocny , żywy zapach. Dalej błyskał kostopaty
korpus porzuconego mostu. Wokół krążyli ludzie i psy, a my jedliśmy kokosanki,
odpinaliśmy sobie guziki i mazaliśmy się żywicą. Dla zbyt domyślnych dodam :
Byliśmy grzeczni...
Rano walczyłem z grzybem. Babka
wstawiła sobie plastikowe okna, plastikowe okna nie oddychają , no i teraz
musiałem zdjąć praktycznie całą ścianę w pokoju. Stałem potem na chybotliwej
drabinie z kubłem farby w ręce a u nogi wisiał mi ogłupiały pies, odkrywając
nową , wspaniałą zabawę. Po południu przed skończeniem „Przestrzeni objawienia”
Reynoldasa , ale już po kaszy z leczo , piłowałem sobie pilnikiem pęknięty ząb,
który od dwóch dni patroszył mi od środka policzek. Uwierzcie, niewiele rzeczy
może się równać smakiem z tartym zębem, no może tylko to palące cholerstwo,
które kazali wszystkim pić po Czernobylu.
Dużo ostatnio pracowałem, wiele
zrobiłem i dużo się nalatałem, ale dobrze się z tym czuję ponieważ była to
praca sensowna i efektowna. Dała konkretne efekty i przeświadczenie o dobrze
wykorzystaniu czasu. Dziś znowu remont, potem sieć u Ciapka i filmy i muzyka u
Void . Potem wieczorne odprowadzenie Pazurka przez stare cmentarze , które
zmieniły się w parki , a o dawnych czasach świadczą tam już tylko rzędy drzew
wyznaczające nieistniejące już alejki.
Lecz dla nich dopiero zaczęła się
prawdziwa
opowieść. Całe ich życie w tym
świecie i wszy -
stkie przygody były zaledwie
okładką i stroną
tytułową , teraz rozpoczynali
wreszcie rozdział
pierwszy wielkiej opowieści ,
jakiej jeszcze nikt
na ziemi nie czytał - opowieści,
która trwa wie -
cznie , w której każdy rozdział
jest lepszy od
poprzedniego.
(Sam koniec „Opowieści Narni”)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz