wtorek, 21 czerwca 2005

Czy trędowaci mogą się opalać?


- To tylko kwestia odpowiedniej kombinacji -
stwierdził wystukując coś na klawiaturze. Po
chwili zatonęła Azja.

To co piszę jest z reguły przemyślane. Siadam nocą i piszę. Zapełniam stronę za stroną. Później siadam nad tym ponownie i zaczynam kreślić, skracać , zastępować całe wersy pojedynczym zdaniem. Czasem aż do granicy zrozumienia. Też celowo, gdyby wszystko było jasne i zrozumiałe świat byłby niewypowiedzianie nudny. Zawsze staram się zostawić ślad jakiejś tajemnicy, zapach czegoś nieuchwytnego rozwiewający się w powietrzu. Gardzę ludźmi , którzy twierdzą że rozumieją świat. Zatrzymują się na pewnym etapie rozwoju, pośród bezpiecznych schematów. Szufladkują wszystko, układają jak ikonki Windowsa, a potem już nie myślą , tylko klikają. Jeśli coś się nie zmienia , nie żyje, jeśli porzucamy naszą ludzką elastyczność i otwartość , jeśli pogrążamy się w lenistwie i tłumaczymy naszą nieruchawość i niepowodzenia światem, cofamy się do poziomu zwierząt. I tyle na razie o tym.
Znad morza przyszła mgła . Wieczór był jasny, niebo błękitne, mgła stała się niebieska, jakby to niebo zeszło na ziemię i wypełniło ulice. Świat odrealnił się , stracił głębię, drzewa bliższe były ciemniejsze, drzewa dalsze były jaśniejsze. Ludzie rozmazali się błękitnie jak na obrazach Chagala. Opar wygładził im rysy i dodał skrzydła, czułem się jakbym szedł asfaltową nawą pełną aniołów. I nagle zza chmury wyskoczyło słońce i powietrze przecięły złote ostrza światła , uderzając w ludzi, domy , ulice. Złotą falą aż po zielony pierścień wzgórz.
Znaleźliśmy z Pazurkiem miejsce w którym piaszczyste zbocze odsłoniło splątaną sieć korzeni. Sosny wyglądały jakby stały na poskręcanych , pajęczych odnóżach. W dole słońce rozgrzewało zieloną dolinkę, uwalniając jej mocny , żywy zapach. Dalej błyskał kostopaty korpus porzuconego mostu. Wokół krążyli ludzie i psy, a my jedliśmy kokosanki, odpinaliśmy sobie guziki i mazaliśmy się żywicą. Dla zbyt domyślnych dodam : Byliśmy grzeczni...
Rano walczyłem z grzybem. Babka wstawiła sobie plastikowe okna, plastikowe okna nie oddychają , no i teraz musiałem zdjąć praktycznie całą ścianę w pokoju. Stałem potem na chybotliwej drabinie z kubłem farby w ręce a u nogi wisiał mi ogłupiały pies, odkrywając nową , wspaniałą zabawę. Po południu przed skończeniem „Przestrzeni objawienia” Reynoldasa , ale już po kaszy z leczo , piłowałem sobie pilnikiem pęknięty ząb, który od dwóch dni patroszył mi od środka policzek. Uwierzcie, niewiele rzeczy może się równać smakiem z tartym zębem, no może tylko to palące cholerstwo, które kazali wszystkim pić po Czernobylu.
Dużo ostatnio pracowałem, wiele zrobiłem i dużo się nalatałem, ale dobrze się z tym czuję ponieważ była to praca sensowna i efektowna. Dała konkretne efekty i przeświadczenie o dobrze wykorzystaniu czasu. Dziś znowu remont, potem sieć u Ciapka i filmy i muzyka u Void . Potem wieczorne odprowadzenie Pazurka przez stare cmentarze , które zmieniły się w parki , a o dawnych czasach świadczą tam już tylko rzędy drzew wyznaczające nieistniejące już alejki.

Lecz dla nich dopiero zaczęła się prawdziwa
opowieść. Całe ich życie w tym świecie i wszy -
stkie przygody były zaledwie okładką i stroną
tytułową , teraz rozpoczynali wreszcie rozdział
pierwszy wielkiej opowieści , jakiej jeszcze nikt
na ziemi nie czytał - opowieści, która trwa wie -
cznie , w której każdy rozdział jest lepszy od
poprzedniego.
(Sam koniec „Opowieści Narni”)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz