Z serii: rozmowy o kolczykowaniu.
- Zobacz przekułem sobie wątrobę,
tylko nie dotykaj, bo się
zesram...
(Pewien Barman)
Lennonka mieszka teraz pod
rodziną Jolanty Kwaśniewskiej, puszcza The Doors i Mansona, zasiedla przestrzeń
pomiędzy stertami książek, półką pełną kotów, parującą kawą i chimeryczną
pralką, o której można snuć mrożące krew w żyłach opowieści. Przed jej domem
wokół pomnika Generała Maczka jeżdżą na rowerkach dzieciaki i krzyczą do siebie
po niemiecku. Zu sznel! krzyczy ich matka z drzwi sklepu a ja wygrzewam się
wraz z emerytami na wczesnowiosennym słońcu. W mojej skórze rozwija się i ginie
milion komórek rakowych na minutę, tymczasem Lenn myśli o prawdziwym stole do
kuchni i wozi do szpitala Marzanowi wafle i ptasie mleczko.
Wczoraj autobus linii 155 wjechał
na przystanek w momencie, gdy poszukiwałem akurat miejsca, gdzie ewentualnie
się zatrzymuje. Po 25 minutach jazdy byłem już niemal pewien, że minąłem orbitę
księżyca, jądro ciemności, IV RP, horyzont zdarzeń i podążam właśnie w kierunku
jakiejś bliżej nieokreślonej otchłani. Zresztą autobusem tak rzucało jakbyśmy
rzeczywiście jechali aleją brukowaną dobrymi chęciami. Ta droga wstrząsnęłaby
do głębi chyba nawet samym Humungusem - Ajatollachem Maszyn.
W końcu wyprzedziłem poranek i
znalazłem się po drugiej stronie lustra. W miejscu gdzie nowe osiedla wyglądają
jak wizualizacje komputerowe i przelewają się zza stoków stromych wzgórz niczym
kolorowe fale, w głębokich kotlinach niebieszczą się bezczelnie jeziora a
rynsztoki wzdłuż szosy zamieniają się w autentyczne górskie potoki.
Autobus zakończył trasę w
wygwizdowie. Dosłownie. Miałem wrażenie, że wiatr za chwilę wywieje mi nerki.
Wylecą na zewnątrz przez usta i będą powiewać na jakiś elastycznych rurkach.
Sorry, mało snu.
Potem był dzień podróży,
oczekiwań i drobnych robót. Dziecko Herbaciarza spało w nosidełku na pustej
płaszczyźnie podłogi domu w stanie surowym. Padało na nie światło z
przeszklonych drzwi balkonowych, za którymi z ziemi wychodzili robotnicy
obładowani plastikowymi rurkami, niczym diabły udające się na wojnę, dźwigające
komplet wyrzutni Ziemia - Powietrze.
Kluczenie samochodem pośród
uliczek starówki, kobieta w obcisłej bieli, rozstawianie stołów i ławek koło
herbaciarni, rozpinanie na wietrze czterometrowych parasoli, Rosjanka z płonącą
chusteczką higieniczną, na koniec, brak dwóch złotych potrzebnych do
skompletowania sumy, za którą mógłbym kupić Merkawę i lekkie szturchańce
Pazurkowatej, która nieuchronnie zmierza ku comiesięcznej turbulencji. W GB
uniewinnili kobietę, która w stanie napięcia przedmiesiączkowego zatłukła męża,
zadając mu 43 ciosy patelnią, więc uważajcie panowie...
Wieczorem młody czarny kot
wspinający się uparcie na drzewo, na którego gałęzi, przyglądając mu się
cierpliwie stary biało szary kocur. Gdy Czarnuś w końcu dotarł na gałąź pełen
siersiastego tryumfu, kocur wstał leniwie i w dwóch skokach znalazł się na
ziemi.
Koniec to kłamczuch w
świecie nieskończoności
(Twardowski)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz