piątek, 16 marca 2007

Zoomorficzne kapcie


Z serii: rozmowy o kolczykowaniu.
- Zobacz przekułem sobie wątrobę,
tylko nie dotykaj, bo się zesram...

(Pewien Barman)

Lennonka mieszka teraz pod rodziną Jolanty Kwaśniewskiej, puszcza The Doors i Mansona, zasiedla przestrzeń pomiędzy stertami książek, półką pełną kotów, parującą kawą i chimeryczną pralką, o której można snuć mrożące krew w żyłach opowieści. Przed jej domem wokół pomnika Generała Maczka jeżdżą na rowerkach dzieciaki i krzyczą do siebie po niemiecku. Zu sznel! krzyczy ich matka z drzwi sklepu a ja wygrzewam się wraz z emerytami na wczesnowiosennym słońcu. W mojej skórze rozwija się i ginie milion komórek rakowych na minutę, tymczasem Lenn myśli o prawdziwym stole do kuchni i wozi do szpitala Marzanowi wafle i ptasie mleczko.
Wczoraj autobus linii 155 wjechał na przystanek w momencie, gdy poszukiwałem akurat miejsca, gdzie ewentualnie się zatrzymuje. Po 25 minutach jazdy byłem już niemal pewien, że minąłem orbitę księżyca, jądro ciemności, IV RP, horyzont zdarzeń i podążam właśnie w kierunku jakiejś bliżej nieokreślonej otchłani. Zresztą autobusem tak rzucało jakbyśmy rzeczywiście jechali aleją brukowaną dobrymi chęciami. Ta droga wstrząsnęłaby do głębi chyba nawet samym Humungusem - Ajatollachem Maszyn.
W końcu wyprzedziłem poranek i znalazłem się po drugiej stronie lustra. W miejscu gdzie nowe osiedla wyglądają jak wizualizacje komputerowe i przelewają się zza stoków stromych wzgórz niczym kolorowe fale, w głębokich kotlinach niebieszczą się bezczelnie jeziora a rynsztoki wzdłuż szosy zamieniają się w autentyczne górskie potoki.
Autobus zakończył trasę w wygwizdowie. Dosłownie. Miałem wrażenie, że wiatr za chwilę wywieje mi nerki. Wylecą na zewnątrz przez usta i będą powiewać na jakiś elastycznych rurkach. Sorry, mało snu.
Potem był dzień podróży, oczekiwań i drobnych robót. Dziecko Herbaciarza spało w nosidełku na pustej płaszczyźnie podłogi domu w stanie surowym. Padało na nie światło z przeszklonych drzwi balkonowych, za którymi z ziemi wychodzili robotnicy obładowani plastikowymi rurkami, niczym diabły udające się na wojnę, dźwigające komplet wyrzutni Ziemia - Powietrze.
Kluczenie samochodem pośród uliczek starówki, kobieta w obcisłej bieli, rozstawianie stołów i ławek koło herbaciarni, rozpinanie na wietrze czterometrowych parasoli, Rosjanka z płonącą chusteczką higieniczną, na koniec, brak dwóch złotych potrzebnych do skompletowania sumy, za którą mógłbym kupić Merkawę i lekkie szturchańce Pazurkowatej, która nieuchronnie zmierza ku comiesięcznej turbulencji. W GB uniewinnili kobietę, która w stanie napięcia przedmiesiączkowego zatłukła męża, zadając mu 43 ciosy patelnią, więc uważajcie panowie...
Wieczorem młody czarny kot wspinający się uparcie na drzewo, na którego gałęzi, przyglądając mu się cierpliwie stary biało szary kocur. Gdy Czarnuś w końcu dotarł na gałąź pełen siersiastego tryumfu, kocur wstał leniwie i w dwóch skokach znalazł się na ziemi.

Koniec to kłamczuch w
świecie nieskończoności

(Twardowski)

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz