czwartek, 1 marca 2007

Całe życie walczyłem o coś co mnie zabija


...a potem poruszyło się niebo, jak
ogromne, rozzłoszczone zwierze pod-
noszące się z legowiska.

(D. Adams)

Wolność pachnie zimnem i lekkim śladem stęchlizny z dna starej szafy. Lalki samotnieją w ciemnych kątach, niewypowiedziane armie ukryte pod łóżkiem pośród szykan z klocków lego. Miniaturowe samoloty, niosące w lukach śmiercionośny ładunek butaprenu, śpią na szafie pośród obłoków kurzu, jak to zauważył kiedyś pewien poeta. Na zewnątrz stalowoskrzydły, pan klimatu, trzepocze się w splotach wiatru ponad ciałem matki. Ciało jest wielkie, brudne i zmęczone. Oblazły je hałaśliwe pasożyty mające pazury, zęby i umysły zdolne do tworzenia bomb atomowych. Matka porusza się lekko w półśnie, na krawędzi przebudzenia. Niemalże gotowa by się podrapać.
Dwaj bracia upadną, jak wspomina Nostradamus, a z nimi Ziobro, ulubiony ostatnio przez Lady Senyszyn. Gołębie strzelają w powietrzu emaliowanymi skrzydełkami. Lud zaludni latarnie Alei Jerozolimskich wiszącymi ciałami sprzeniewierców. Szakale będą ścigane nago ulicami Warszawy. Zdrajcy zrzucani ze zbocza Skały Pałacu Kultury i Nauki, nad którego wejściem w mrocznych wnękach kryją się gołębie cmentarze i Józef Stalin przykryty na wieczność stalową płytą.
Jest przeraźliwie mokro. Trą mi o siebie przemoczone kości, parcieją i wyciągają niczym stare szmaty, zawilgotniałe mięśnie. Czuję się jak strach na wróble, wokół mnie wiatr czasów obija się o błotniste pole. Lepkie grudki ziemi rozsypują się w sekundy. W domu omijamy się i milczymy. Czasem przebiegnie przemoczony, zdziczały pies.
Pazurkowata grzeje się o moje dłonie, moja spazerniała dusza grzeje się przy świetle Pazurkowatej. Z każdym dniem dopasowywujemy do siebie kolejny z miliona naszych puzzli. Razem tworzymy kompletną układankę. Moja noc pasuje doskonale do jej dnia.
Z ogromnej ilości nieba nade mną zaczyna padać deszcz. Akurat zostawiłem gdzieś czapkę. To będzie długa droga do domu.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz