...a potem poruszyło się niebo,
jak
ogromne, rozzłoszczone zwierze
pod-
noszące się z legowiska.
(D. Adams)
Wolność pachnie zimnem i lekkim
śladem stęchlizny z dna starej szafy. Lalki samotnieją w ciemnych kątach,
niewypowiedziane armie ukryte pod łóżkiem pośród szykan z klocków lego.
Miniaturowe samoloty, niosące w lukach śmiercionośny ładunek butaprenu, śpią na
szafie pośród obłoków kurzu, jak to zauważył kiedyś pewien poeta. Na zewnątrz
stalowoskrzydły, pan klimatu, trzepocze się w splotach wiatru ponad ciałem
matki. Ciało jest wielkie, brudne i zmęczone. Oblazły je hałaśliwe pasożyty
mające pazury, zęby i umysły zdolne do tworzenia bomb atomowych. Matka porusza
się lekko w półśnie, na krawędzi przebudzenia. Niemalże gotowa by się podrapać.
Dwaj bracia upadną, jak wspomina
Nostradamus, a z nimi Ziobro, ulubiony ostatnio przez Lady Senyszyn. Gołębie
strzelają w powietrzu emaliowanymi skrzydełkami. Lud zaludni latarnie Alei
Jerozolimskich wiszącymi ciałami sprzeniewierców. Szakale będą ścigane nago
ulicami Warszawy. Zdrajcy zrzucani ze zbocza Skały Pałacu Kultury i Nauki, nad
którego wejściem w mrocznych wnękach kryją się gołębie cmentarze i Józef Stalin
przykryty na wieczność stalową płytą.
Jest przeraźliwie mokro. Trą mi o
siebie przemoczone kości, parcieją i wyciągają niczym stare szmaty,
zawilgotniałe mięśnie. Czuję się jak strach na wróble, wokół mnie wiatr czasów
obija się o błotniste pole. Lepkie grudki ziemi rozsypują się w sekundy. W domu
omijamy się i milczymy. Czasem przebiegnie przemoczony, zdziczały pies.
Pazurkowata grzeje się o moje
dłonie, moja spazerniała dusza grzeje się przy świetle Pazurkowatej. Z każdym
dniem dopasowywujemy do siebie kolejny z miliona naszych puzzli. Razem tworzymy
kompletną układankę. Moja noc pasuje doskonale do jej dnia.
Z ogromnej ilości nieba nade mną
zaczyna padać deszcz. Akurat zostawiłem gdzieś czapkę. To będzie długa droga do
domu.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz