No i czemu się szczerzysz
pokrako? - pytam Sebę. Gość ma jeszcze mniej zębów niż ja. Kiedyś szliśmy
Kochanowskiego na pierwsze spotkanie z obecną kobietą Seby. Bał się jej
śmiertelnie, wlókł mnie więc ze sobą jako puchaty bufor bezpieczeństwa, tudzież
barbarzyński talizman. A może zwyczajnie po to, by w razie pościgu cisnąć mnie
na pożarcie, co dałoby mu czas niezbędny na ucieczkę. W końcu nie od dzisiaj
wiadomo, że gdy goni cię bestia, wcale nie musisz być najszybszy, wystarczy że
jesteś szybszy od tego który biegnie na końcu.
W każdym razie Seba,
roztrzęsiony, bo bez skóry, łańcuchów i zwykłej warstwy ochronnego brudu,
poprawiał się co sekundę jak janiołek przed komunią. Głaskał się tu i ówdzie,
obciągał ciuchy i, a jakże, wąchał się co czas jakiś pod pachami, bo jako że
mycie było dla niego nowym acz wstrząsającym doświadczeniem, wciąż nie był
pewien efektu.
No i siedzieli, kurcze w pięciu,
w starym, czarnym BMW. Jeden oczywiście wyjrzał i spytał: I co, śmierdzi? A
Seba z całą szczerością: Achaaa. No to oni w śmiech... Czym bliżej ciebie, tym
bardziej - dokończył. No i się zaczęło...
Ja zatrzymałem tego drugiego za
pomocą plastikowej butelki wody mineralnej Nałęczowianka. Już dawno się tyle
nie nabiegałem.
Panów zgubiliśmy ostatecznie po
paru intensywnych minutach kluczenia po podwórkach. My przeleźliśmy przez płot
a oni nie przejechali przez niego samochodem. Tyle tylko że Seba był o moment
dłużej odważny i na pierwszą randkę udał się bez przednich siekaczy, za to z
krwawym deseniem na koszulce.
A jeśli chodzi o pannę... cóż
niewiasta pije, pali i z zabójczą celnością strzela flegmą z nosa. Jest też
obecnie żoną Seby. Osobiśćie sądzę, że za tym pierwszym razem rozczulił ją nasz
sponiewierany wygląd, a już szczególnie ta pokrwawiona, bezzębna sierota. Choć
niekoniecznie, znając straszliwy los jej chomika.
Oczywiście snuliśmy też wtedy
pełne krwi i pożogi, bohaterskie i od początku do końca zmyślone opowieści o
naszym bohaterskim boju. Choć może to co ich połączyło to późniejszy, romantyczny
wieczór przebijania opon w pewnym starym,czarnym BMW.
Ale wracając do rzeczywistości,
obudziłem się dzisiaj rano i zapatrzyłem w rozświetloną przestrzeń powietrzną
mojego pokoju. Ten rodzaj światła występuje praktycznie przy jednym rodzaju
pogody, nim więc wtałem wiedziałem, że na zewnątrz jest śnieg. Cały październik
był ciepły, dopiero kilka ostatnich dni zrobiło się szarawych i naprawdę
jesiennych. Wczoraj gdy patrzyłem na rozświetlone kolorowymi ognikami,
opadające tarasy cmentarza na Srebrzysku, lał deszcz a krople parowały sycząc
na rozgrzanych, blaszanych przykrywkach świeczek.
Muszę kupić w końcu cyfrówkę i
sfotografować to miejsce w Zaduszki, gdy w ciemnościach ogniki świecą tak
absurdalnie wysoko w górze, a całość wygląda jak jakieś niesamowite elfie
miasto w samym sercu opowieści.
W każdym razie dziś wszystko
zamarzło. Świat zeszronił się pobielały dachy i zamarzły ogrody, w wielu
miejscach w pełnym rozkwicie. Szedłem więc przez świt patrząc jak promienie
słońca skrzą się w srebrnych liściach żywopłotów i zamarźniętych płatkach
kwiatów.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz