Ale mam kurwa Sajgon w domu.
Mamusia była na grzybach, ja w mieście a tatuś siedzieł w domu sam i miał czas
na myślenie. No i kurwa wymyślił. Od godziny trwa regularna wymiana ognia.
Tak sobie, bez żadnego logicznego
powodu. Ogólna eskalacja agresji.
Na zewnątrz wiatr urywa głowy i
przewraca to co człowiek w swym nieprzebrwanym optymiźmie ustawił. Liście
spadają i wirują jak w filmach Mamoru Oshi. Niebo jest porwane i mieni się
wszystkimi barwami przemieniających sie pór roku. Stalowe chmury pękają
emaliowym błękitem, słońce rozsrebrza kanty brunatnych płaszczyzn.
Maleństwo zasypia mi na ramieniu
w cieple herbaciarni, popijamy z Danem pochłaniający swiatło trunek. W radiu
lecą stare kawałki pachnące naszym dzieciństwem, a ja opowiadam jak moja matka
szyła sobie za komuny kreację przed każdym sylwestrem.
Lenn najwyraźniej usiłuje mnie
sprowokować bym odpowiedział jej, tak, jak niegdyś Esclarmonde. Kontrabasistka
nie bawi się w takie delikatności. Czuję się dziś zmęczony, zły i podły, ale
chyba jednak bardziej zmęczony.
Zapada noc. Zmienia się czas.
Koper smętnie tonie w onirycznie pomarańczowej powierzchni zupy pomidorowej.
Czasami naprawdę mi żal, że nie potrafię sie juz tak użalac nad sobą jak
kiedyś, że nie potrafię fantazjować o samobójstwie bez ironicznego uśmiechu.
Zapalają się światła. Czas
kończyć.
Wszyscy myślą o sobie.
Tylko ja myślę o mnie.
(Mur)
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz