Historie trzeba opowiadać
Nie opowiadane giną
Miasto przywitało mnie ulewą.
Wilgotne i skwaśniałe, niczym stara dziwka, uśmiechnęło się do mnie kącikiem
ust, spod zwisającego peta, gdy spojrzałem na nie z górnego tarasu, czekając na
tramwaj. Dwa tygodnie poza tym wszystkim. Było fajnie, jeszcze boli mnie
gardło.
Gdy stanąłem ociekający wodą i
potem, z monstrualnym plecakiem szorującym o futrynę, ujrzałem radość w oczach
mej matki: Jak to dobrze, że jesteś - rzekła z łzami szczęścia w oczach -
Trzeba poodkurzać... Jakże tęskniłem za żarem domowego ogniska...
Podobno na moment przed moim
wielkim wejściem dzwonił ojciec, że właśnie płonie mu służbowy polonez. Nie
jest najwyraźniej przyzwyczajony do samochodów na gaz.
W Mławie zaś trafiłem akurat na
przyjazd ciotki ze Szczecina, razem z drugą ciotką i babką były trzy. Trzy
siostry, trzy wiedźmy... w każdym razie pojedyńczo są absorbujące, w kupie są
straszne.
Usłyszeliśmy z Małą kto, jak i
kiedy w naszej rodzinie umarł w ciągu ostatnich 70 lat. Zwarzywszy na dwie
wojny, Katyń i komunizm trochę im to zajęło. Nie oszczędzono nam najmiejszego
fizjologicznego szczegółu. Moim osobistym faworytem jest opowieść o kobicie,
która pracowała w gospodzie, i której w czasie odszpuntowywania beczki z piwem,
strzelający strumień trunku urwał głowę.
Mój wójcio szefuńcio dowiózł też
swojego antychrysta. Antychryst antychryścił mniej wprost proporcjonalnie do
odległości, jaka dzieliła go od ojca. Tajemnicze, czasem zachowywał się nawet
jak normalne dziecko.
I tyle na dzisiaj. Resztę będę
wam dawkował w bezpiecznych porcjach przez kolejne miesiące... Tak cóż może być
piękniejszego niż rodzinne opowieści.
Wójcio szefuńcio karmi
antychrysta:
- Tato, nie podawaj mi tak mięsa,
bo
mnie przebijesz...
- Nie przebiję, nie przebiję,.
Musia-
łoby być naprawdę dobrze
spieczone.
*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz