sobota, 16 listopada 2024

Dzisiaj będzie trochę dziwnie

Być może nawet nie istniejesz w przyszłości,

 o którą się tak zamartwiasz


{sieć)

Jutro chrzcimy potomka. Gdy się o tym dowiedziałem tydzień temu, zaniepokoiłem się. Jestem turbo introwertykiem z tendencją do dramatu, więc wsio normalno. Kombinowaliśmy, żeby wszystko odbyło się w kaplicy, dzięki czemu moglibyśmy uniknąć spowiedzi, którą uważałem za dość uwłaczający ludzkiej godności sposób kontroli wiernych przez kościół, oraz generalnie za żałosne samoupadlanie się. Okazało się jednak, że się nie da, będzie msza i będzie spowiedź... i zaczęło się.

Najpierw poczułem totalny, lodowaty szok, a potem falę rozpaczy intensywnej jak przecier ze słońca. Dosłownie w kilka sekund byłem tak przytłoczony, że szedłem przez wieczór i łkałem. Z upływem tygodnia narastała we mnie histeria i niczym nieusprawiedliwiony strach, było ciężko ale zaczęło też wydawać mi się to trochę dziwne. Ja jestem taki, że jak gdyby w mojej głowie stoję obok mojego umysłu i obserwuję, nie tylko rzeczywistość i wyobrażenia, ale też same procesy myślowe, i coś mi tu nie grało.

Dzień spowiedzi był straszny, czułem się okropnie rozbity, nie mogłem się skoncentrować ale za to byłem absolutnie pewny że nie dam rady tego zrobić

Wziąłem się więc podstępem. Stwierdziłem, że przecież mogę tylko odprowadzić tam Szponiastą i poczekać. Jak już tam byłem to stwierdziłem, że jak już tu jestem to wejdę. Pazurkowata przecież nie będzie widzieć czy się spowiadam, czy nie, a ja odczekam chwilę, a potem pójdę kiedy indziej. W środku stwierdziłem z zadowoleniem, że ksiądz nie może zobaczyć wyraźnie ofiary, a w konfesjonale  jest światło i można czytać ze ściągi, a później zanim przebrzmiały wewnętrzne komentarze, nie myśląc wlazłem do środka.

Gdy wyszedłem, poczułem wokół świat, i wieczór, i przyjemnie rześką jesienność i ciepło świateł... i wielką ciszę, ogromną kołdrę spokoju otulającą to wszystko. A potem zalał mnie potop euforii tak potężnej, że aż ugięły mi się kolana. W dawnych zabawnych czasach poznałem trochę chemii, ale to było jakby, ktoś zmaterializował mnie na dnie Rowu Mariańskiego a ja w jednej sekundzie odczułem cale to ciśnienie. Nadchodzą chrzciny, mnóstwo rzeczy może pójść nie tak. Jestem odrobinę spięty, ale jak na mnie to właściwie promieniowanie reliktowe. Czuje się od paru dni jakbym tajał, jakby coś powoli wyciekało z moich mięśni i nerwów, wróciła mi też chęć kreacji.

Po co to wszystko piszę? Bo ten strach i ta histeria, były obce. to przechodziło przeze mnie, ale nie było moje. Nawet moje ciało nie reagowało zupełnie na ten strach a zwykle robi to dość dość widowiskowo. To było coś obcego, co po 12 latach komfortu i sukcesywnego erodowania mnie, nagle stanęło w obliczu skrajnego zagrożenia, a potem dostało zdrowy łomot.

Oczywiście to wszystko mogą być subiektywne odczucia, radosne chciejstwo, czy starcza demencja w pierwszych objawach swej próchniejącej glorii. W sumie dla mnie wszystko zawsze jest trochę nierealne a trochę realne, wszystko trochę możliwe, a nic nie jest niemożliwe. Nic nie jest zaskakujące ale zadziwiające jest wszystko, Tak to jednak odczułem i ta opisałem.

czas ciemności to czas światła,

które dopiero nadchodzi

*

środa, 10 lipca 2024

Głuchość serca

 Dziś jest to jutro, o które martwiłeś się wczoraj

(Twain)

Jest nas więcej, ale jakby nie. Szponiasta z potomstwem i psem Kluskiem tkwi w przytulisku u teściów, którzy, jak wiele na to wskazuje, uwielbiają to. Ja gonię między pracami, rodziną, poremontowym bałaganem i panią doktor, która co jakiś czas zrzuca na mnie jakąś bombę, po której muszę zbierać z okolicy moje psychiczne flaki. 

Ostatnie pół roku to fale czystego, krystalicznego przerażenia na przemian z dziwnie spazmatycznym spokojem. Jakby cisza oznaczała tylko, że w ciemności czai się coś strasznego i zaraz będziesz musiał biec na oślep przez mrok. Samotność i opuszczenie, terminalne prognozy i kolejne problemy na granicy wykonywalności, unoszące swe parszywe łby. Strasznie brakuje mi kogoś, kto po prostu powiedziałby, że mi się uda, że to wszystko będzie kiedyś tylko okropnym wspomnieniem a nie łoskotem towarzyszącym upadkowi

Miasto z Góry Gradowej wygląda jak wycięte z równoległego wszechświata. Niby znajome ale porosłe obcym nalotem. Innymi historiami. Przestaję się dziwić starszym ludziom, że czują się wyobcowani i zamykają się swoich mikroświatach. W pewnym momencie nie pozostaje już nic znajomego. 

Dziś był konkretny upał, teraz za oknem przetacza się burza. Deszcz poi wyschniętą ziemię i studzi rozpalone asfalty, Jest bardzo ciemno. Bardzo ciemno.

*

wtorek, 23 maja 2023

Rekiny są starsze niż drzewa

Kiedyś wakacje to była cała epoka.

Dziś to trzy wypłaty

(sieć)


Chory. Potykam się o własne, miękkie nogi. Ciśnienie wewnętrzne rozsadza myśli i opieka ograny, przychodzi potopem mrozu kostniejących nóg i falami termojądrowego ciepła sunącego pod klatką żeber. Momentami nie wiem co widzę, nie rozumiem co myślę. Mruczy pulsometr, Serwer w przychodni zapada się pod ciężarem służby zdrowia. Bez zwolnień, bez nadziei idę do ogrodu by przez sześć godzin bujać się delikatnie pod majowymi gałęziami drzew. Jest tak pięknie i świeżo. Nowiutkie słońce prześwietla nowiutką zieleń liści.

Ostatnio odkryłem lepką oślizgłość USG

Jeszcze nie wiem co ze mną będzie, czy będę jeszcze mógł się pochylić bez zawrotów głowy. Czy pójdę do pracy, czy pójdę się przejść, czy pójdę.

Ostatecznie okazuje się jednak, że gdy zbliżamy się do krańców to zostajemy sami. Nikt z nami nie idzie do końca. Trzeba więc kochać i szanować tych, którzy idą z nami najdalej. Kolejny krok na czarnym piasku, niebo nigdy nie jest tak zimne i bezkresne jak wtedy gdy się boimy.

Nie zostawiaj mnie

Przytul

SOS  

 

sobota, 10 grudnia 2022

Załamania krawędzi

 A ci, którzy tańczyli zostali uznani

 za szalonych, przez tych, którzy

 nie słyszeli muzyki


{Nietzsche}


Przerwa w opadzie, mam budzik nastawiony na 3, ale zapewne tylko wstanę i wyjrzę za okno. Dziś nie spadną gwiazdy ani śnieg. Potem opadnę w kolejkę snów. W pracy zaczynam uchodzić za szaleńca, rozdaję igły opinii, które nie chcą już spoczywać w wrośniętych w kościec futerałach grzeczności. Ludzie okazali się najbardziej zawodnym elementem rzeczywistości, dziurami w osnowie przez które dochodzi światło i głosy z innego miejsca, nazwijmy je wspólną płaszczyzną myśli i idei. Zaglądam tam przez te dziury i coraz bardziej jestem przekonany, że to nie bajka dla mnie. Nie ma we mnie potrzeby dostosowania ani akceptacji przez gatunek, którego zachowanie i egzystencja opiera się w większości na wytrenowanej automatyce i systemowych błędach. Nie chce mi się reagować na interpretację  mnie w obcych umysłach. Czasem owocuje to totalną wymianą ognia, ostatnio ostrzeliwałem się jak Bismarck, na dwa fronty, w samochodzie gdzieś u stóp Moreny, na krawędzi lasów Migowa.

 Jestem sam w domu, czekam na opad, wyjechał nawet pies. Zimy mają smak soli, słucham jak Sannah marzy o stadionie i czytam hurtem heksalogię Jadowskiej. Chciałbym rzucić pracę, by odzyskać czas i odczuwanie magii tętniącej pod brukami Miasta. Zmęczenie i ból odbiera mi wszystko czym jestem. Kiedyś Kerry King spytał mnie czym jest wolność. Dziś odpowiem, choć tytan ten padł już tak dawno, że wiatr rozwiał nawet azbestowy pył, jaki wzniecił ten upadek. Wolność to odrzucenie bezpiecznej rutyny, rozpięcie pasów i zamknięcie oczu, życie z dnia na dzień bez podstaw i zabezpieczeń, wolność to życie na krawędzi zniszczenia, to pęd w kuli ognia przez niebo, na sekundę przed wypaleniem. By opaść miękkim, gorzkim popiołem na twarze wpatrzonych w gwiazdy zakochanych i marzycieli

Źyj co dzień jakbyś miał żyć wiecznie,

pomylisz się tylko raz  

*

czwartek, 30 czerwca 2022

Talia znaczonych barw

 Oto nasz świat. Drobna kulka

zawieszona na promieniach słońca

(Sagan)


Na zewnątrz powoli sunie burza. Odległe gromy rozbrzmiewają gdzieś pod powierzchnią świata. Spokojnie wyciągam drzazgi z rąk, słuchając Luca Evansa śpiewającego, że miłość to pole bitwy. Kiedyś właśnie tak chciałem wyglądać i taki mieć głos. Dziś wygląd staje się dla mnie czymś abstrakcyjnym. Nie patrzę w lustra, nadmiar tego co w środku zasnuwa płynną watą to co na zewnątrz. Zazwyczaj definiuję się jako myśl.

Fala upałów jest czymś zupełnie innym, gdy pracujesz pod otwartym niebawem, to pojedynek woli, czy wytrzymasz, czy to zniesiesz gdy świat powoli oddziela twoje ciało od kości. 

Byliśmy ostatnio w Przywidzu, to moja przystań dobrego samopoczucia. Jeżdżę tam, żeby się nie ruszać i patrzeć jak woda odbija światło. Obecny wyjazd minął pod znakiem "Przemijania", gadaliśmy z Krzyśkiem, sącząc różne roztwory, o przeszłości, o ubytku objętościowym dni i sekund. Lasy i wzgórza opływały nas spokojnie, a my siedzieliśmy, gadaliśmy i patrzyliśmy jak świat przemija w własnym tempie.

Cudownie jest się starzeć. Czuć jak centrum wszechświata pokrywa się powoli z naszym centrum. Galaktyki w moich żyłach, cień mgławic pod powiekami. Gigantyczna czarna dziura ziejąca nieukojoną żarłocznością w miejscu serca.

Wpadł też ostatnio Marzan, zapraszałem na ciepłą wódkę, ale było zimne piwo, dużo zimnego piwa. Zapoznałem, go z Umierającą Ziemią Vanca i Opowieściami z Siekierezady pisanymi gdzieś tam daleko, w mojej ukochanej Cisnej, przez ostatniego bodaj Mad Maxa polskiej literatury. Skończyliśmy słuchając do nocy z Tuba ukraińskich i rosyjskich punkowych kawałków, które nawet gdy są wesołe, to śpiewane są z krawędzi grobu. Wczoraj upał, praca i alkohol, złożyły wota w umęczonej świątyni mojego ciała i posłały mnie na kilkanaście godzin w krainę snu. Było tak cudownie bezmyślnie, że nie żal mi utraconego na nic czasu.

A dziś jest ostatni dzień istnienia Samu w Brzeżnie. Jest to miejsce, które znałem całe życie. Robiłem tam pierwsze zakupy i stałem pod nim w śniegu, przez całą noc w kolejce po kawę. Szło się całą rodziną, rozstawiając strategicznie w kolejce, bo był limit na osobę. Tam też widziałem jak zmieniał się świat. Twaróg, serki  homogenizowane i lody kalipso zmieniały się w ocet i skamieniałe pierniczki katarzynki. Potem Ptyś i Irysy z makiem, a potem eksplozja lat 90, kiedy wszystko wypełniły kolory i niepowstrzymany nadmiar, który pokochałem.

Zamknięcie Samu kończy pewną epokę, moją. Ostatnio wszystko zaczęło się zmieniać, osiedla wkraczają na ostatnie brzeźnieńkie dzikie pola, rozwijają się drogi. Grodzona jest martwa linia kolejowa, która nie jest już martwa. Wszystko zostaje usystematyzowane i ostatecznie zamknięta, a ja tkwię między stronami, nie mając dokąd pójść. To ostatni rozdział mojej opowieści. Wygląda na to, że go przetrwam. Trzeba będzie zacząć pisać coś nowego. 


Czyż z reguły tak nie jest, że zabija

 nas to co najbardziej kochamy?

( Wyimaginowania rozmowa z Lennonką, podczas jakiegoś spaceru)

*

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Boli mnie krew

- Po co istnieje cierpienie?

- Żebyśmy zmieniali nasze zachowanie,

 jak przy dotknięciu żelazka. 

 Brak cierpienia może zabić.


(Weber)


Jakże trudno zacząć pisać, Piach w trybach idei. Samotność wywołuje skróty w myślach, które rozumiemy tylko my sami w sobie. To dlatego starsi ludzie wydają się dziwaczni, słyszymy tylko część dialogu.

Delikatny nalot zimy. Codziennie o 3 szykuję się do drogi. Miasto o czwartej rano jest puste i należy do mnie. Muzyka i ciepło rozsadzają kabinę wozu. Elfia srebrzystość zewnętrza pod uciekającym chmurom księżycem. Każdy cień ostry w swej czerni kryje niezmierzone tajemnice. Ostatni bastion niezwykłości nim masa odpali się światłem w kuchniach, wypachni kawą i wyleje otworami drzwiowymi w rynny ulic i obowiązków. Po powrocie zwijam się w koc i psa i śpię. Mój dzień zaczyna się o dwunastej gdy wszyscy są zajęci, rzeczywistość dopada mnie dopiero po południu.

Okropnie bawią mnie ludzie, którzy krzywią się na mój widok. Obraz robola z szuflą w workowatym, szarym stroju. Cieszą się swoją wyższością klasową, średnim metrażem swych minimalistycznie wyposażonych komór mieszkalnych, w stonowanych kolorach, w kolejnym betonowym kurniku. Określeni regularnością spłaty kredytów, uwiązani jak łańcuchowe kundle do godzin pracy. Przeciwstawiam im powolne jedzenie skrajnie złożonych kanapek (bułka, margaryna przeciw cholesterolowa, pasztet z jelenia z kurkami i żurawiną, odrobina maggi, majonez, ogórki kiszone, cebulka i szczypta warzywka), early greya w półlitrowym kubalu i nową książkę Pilipiuka. Pamiętaj nie płacą nam pieniędzmi, płacą nam czasem naszego życia.

Śledzę kursy walut, tak jak przewidywałem, rozdawnictwo pieniędzy skończyło się inflacją, opróżniamy konta i idziemy w Euro, byle dalej na zachód od ekonomicznej bolszewii. Wkrótce na poważnie ruszą kredyty, raty przerosną płace. Przewrotnie cieszy mnie to bo ofiarami będę głównie ci co w to piekło nas zepchnęli. Czekam aż zaczną znikać w wstecznym lusterku.

To w ogóle zabawni ludzie. Pislam wbrew wszelkiemu rozsądkowi nie wprowadza obostrzeń covidowych, bo te uderzyłyby w ich twardy elektorat. Mądrzejsi odważniejsi już się wyszczepili. Nie powiem to też mnie bawi. Bardzo popieram antyszczepionkowców, czym więcej ich zdechnie tym mniej zostanie idiotów i wyborców piSSu, do tego jeszcze wrosną nam emerytury.

Radosne czasy, celebracji nieszczęść i składania ofiar. Jakże kocham ten kraj wypełniony i iluzją, natchniony obłędem i pełen nieokiełznanego, radosnego rozpierdolu. Żyjemy z złej bejce. Mylimy ból z przyjemnością.

Ufo - Podbiliśmy wasz kraj i

         zabiliśmy przywódców...

Polacy - Kurwa, nareszcie!


*

     

wtorek, 5 stycznia 2021

Popiół pod jej stopami

Wielu ludzi wierzy, że życie na ziemi posiali                                                                                              kosmici. Ja należę do tych, których niepokoi                                                                                                fakt, że kiedyś powrócą zebrać plon.

(sieć)

Przeczytałem ostatnio stareńką, trzystustronicową książkę, której główna akcja trwa jakieś 7 minut. Żeby nie zagęszczać opowiada o ludziach będących w danej chwili w różnych odległościach od punktu zero eksplodującej bomby wodorowej. Poznajemy ich na parę minut przed końcem. A potem towarzyszymy im przez chwilę niebiańskiego blasku przenikającego przez wszystko, aż do chwili całkowitego wyżarzenia ostatniego zęba na płynącym w podmuchu fali uderzeniowej asfalcie, rozsmarowania po jezdni dwutonowym kawałkiem dachu czy powolnej śmierci od poparzeń, które układają się na ciele w kształt wzorów, które akurat mieliśmy na ubraniu. Wszystko to opisane lekkim tonem, okraszone masą interesujących szczegółów i obserwacji. I faktycznie czyta się to lekko aż do końca, ale jest to lekkość gwiazd miażdżonych horyzontem zdarzeń na poszarpane kawałki atomów, w drodze do wyjącej przerażeniem czarnej ostateczności.                                                                                         Na koniec zaś odkrywasz, że i ty jesteś pośród bohaterów tej książki.                                                            

*