Być może nawet nie istniejesz w przyszłości,
o którą się tak zamartwiasz
{sieć)
Jutro chrzcimy potomka. Gdy się o tym dowiedziałem tydzień temu, zaniepokoiłem się. Jestem turbo introwertykiem z tendencją do dramatu, więc wsio normalno. Kombinowaliśmy, żeby wszystko odbyło się w kaplicy, dzięki czemu moglibyśmy uniknąć spowiedzi, którą uważałem za dość uwłaczający ludzkiej godności sposób kontroli wiernych przez kościół, oraz generalnie za żałosne samoupadlanie się. Okazało się jednak, że się nie da, będzie msza i będzie spowiedź... i zaczęło się.
Najpierw poczułem totalny, lodowaty szok, a potem falę rozpaczy intensywnej jak przecier ze słońca. Dosłownie w kilka sekund byłem tak przytłoczony, że szedłem przez wieczór i łkałem. Z upływem tygodnia narastała we mnie histeria i niczym nieusprawiedliwiony strach, było ciężko ale zaczęło też wydawać mi się to trochę dziwne. Ja jestem taki, że jak gdyby w mojej głowie stoję obok mojego umysłu i obserwuję, nie tylko rzeczywistość i wyobrażenia, ale też same procesy myślowe, i coś mi tu nie grało.
Dzień spowiedzi był straszny, czułem się okropnie rozbity, nie mogłem się skoncentrować ale za to byłem absolutnie pewny że nie dam rady tego zrobić
Wziąłem się więc podstępem. Stwierdziłem, że przecież mogę tylko odprowadzić tam Szponiastą i poczekać. Jak już tam byłem to stwierdziłem, że jak już tu jestem to wejdę. Pazurkowata przecież nie będzie widzieć czy się spowiadam, czy nie, a ja odczekam chwilę, a potem pójdę kiedy indziej. W środku stwierdziłem z zadowoleniem, że ksiądz nie może zobaczyć wyraźnie ofiary, a w konfesjonale jest światło i można czytać ze ściągi, a później zanim przebrzmiały wewnętrzne komentarze, nie myśląc wlazłem do środka.
Gdy wyszedłem, poczułem wokół świat, i wieczór, i przyjemnie rześką jesienność i ciepło świateł... i wielką ciszę, ogromną kołdrę spokoju otulającą to wszystko. A potem zalał mnie potop euforii tak potężnej, że aż ugięły mi się kolana. W dawnych zabawnych czasach poznałem trochę chemii, ale to było jakby, ktoś zmaterializował mnie na dnie Rowu Mariańskiego a ja w jednej sekundzie odczułem cale to ciśnienie. Nadchodzą chrzciny, mnóstwo rzeczy może pójść nie tak. Jestem odrobinę spięty, ale jak na mnie to właściwie promieniowanie reliktowe. Czuje się od paru dni jakbym tajał, jakby coś powoli wyciekało z moich mięśni i nerwów, wróciła mi też chęć kreacji.
Po co to wszystko piszę? Bo ten strach i ta histeria, były obce. to przechodziło przeze mnie, ale nie było moje. Nawet moje ciało nie reagowało zupełnie na ten strach a zwykle robi to dość dość widowiskowo. To było coś obcego, co po 12 latach komfortu i sukcesywnego erodowania mnie, nagle stanęło w obliczu skrajnego zagrożenia, a potem dostało zdrowy łomot.
Oczywiście to wszystko mogą być subiektywne odczucia, radosne chciejstwo, czy starcza demencja w pierwszych objawach swej próchniejącej glorii. W sumie dla mnie wszystko zawsze jest trochę nierealne a trochę realne, wszystko trochę możliwe, a nic nie jest niemożliwe. Nic nie jest zaskakujące ale zadziwiające jest wszystko, Tak to jednak odczułem i ta opisałem.
czas ciemności to czas światła,
które dopiero nadchodzi
*